Tytuł: Star Wars 023
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Jorge Molina
Historia: The Last Flight of the Harbinger, part III
Było już bardzo, ale to bardzo dobrze (numer #21), było też sporo gorzej (numer #22), dlatego też zeszyt Star Wars 023, a zarazem trzecia część obecnej historii była wielką niewiadomą, do której podchodziłem bardzo ostrożnie i nie obiecywałem sobie aż tak dużo. I chyba jest to znacznie lepsze podejście, bo tym razem komiks mnie nie rozczarował i okazał się lekturą całkiem miłą.
Oczywiście dalej rażą pewne rzeczy, z rysunkami Jorge Moliny, który z postaciami znanymi z filmów ma wyraźne problemy (do pokracznych Hana, Lei i Luke’a, dołączyła między innymi Mon Mothma). Jest to o tyle dziwne, że Sana Starros wyszła mu już naprawdę dobrze i jest to moim zdaniem najlepsza z dotychczasowych wizji „żony Hana”.
Nie mniej razi prowizoryczność, która towarzyszy wszelkim działaniom rebelianckich szumowin, które w teorii nie mają prawa działać, a jednak, jak na złość logice i rachunkowi prawdopodobieństwa, działają. Zupełnie nieprzekonujący okazuje się także powód, dla którego terroryści sojuszu porywają się z motyką na księżyc, a raczej z Sokołem na niszczyciela i odstawiają akcję niczym z Grand Theft Destroyer. Jest jeszcze jedna rzecz, które pachnie mi ogromnym niedopatrzeniem i nieznajomością budowy myśliwców TIE, które w modelach podstawowych nie miały przecież systemów podtrzymywania życia, a jednak rebelianccy piloci są nimi w stanie latać bez masek tlenowych.
Ale jak już powiedziałem, pomimo tych mankamentów, komiks ma też wiele mocnych stron. Relacja i rywalizacja pomiędzy Hanem i Leią nabiera rumieńców. Momentami miałem pewne wątpliwości co do zachowania bohaterów (szczególnie księżniczka Leia zachowywała się jak nie ona, ale cóż, widać się zakochała), jednak koniec końców cały ten wątek uznaję za wyjątkowo udany. Świetne, choć nieliczne są także sceny z udziałem Sany, które w swym niepowtarzalnym stylu ubarwia dodatkowo C-3PO.
Jednak zdecydowanie najlepiej wypada SCAR Squadron, który w końcu przybywa na Harbingera, i to w jakim stylu. Sierżant Kreel i jego imperialne chłopaki długo kazały na siebie czekać, ale teraz kiedy już na scenę wróciły, to zapewne czym prędzej zabiorą się za rzucie gumy i kopanie rebelianckich tyłków. Aczkolwiek na to przyjdzie nam poczekać do następnego numeru, którego już nie mogę się doczekać.
Dlatego też w tym czasie zachęcam do lektury poprzednich numerów:
No i jeszcze oczywiście warianty okładek: