Samuel L. Jackson  to jeden zły sk…, taki przynajmniej wizerunek wypracował sobie przez lata odkąd Quentin Tarantino i jego Pulp Fiction wystrzeliło karierę popularnego SLJ w kosmos. Przy okazji jest on też zagorzałym fanem Star Wars, który gotów był nawet zagrać szeregowego szturmowca (czy raczej klona), by tylko pojawić się w filmie. George Lucas przygotował jednak dla niego „nieco” inną rolę.

Czy nie macie jednak wrażenia, że Mace Windu nie spełnił pokładanych w nim nadziei i nie wykorzystał drzemiącego w nim potencjału? Nie wspominając już o jego lamerskiej śmierci. Samuel L. Jackson też najwyraźniej jest podobnego zdania, a w rozmowie z Entertainment Weekly powiedział on wprost, że dla niego Mace Windu wcale nie zginął. W końcu Jedi mogą przeżyć upadki z wielkiej wysokości, a i utrata ręki przynajmniej paru z nich specjalnie nie zaszkodziła.

Mace_windu

Co więcej, gdy słynny Jules z Pulp Fiction przedstawił swoje stanowisko pewnemu byłemu szefowi Lucasfilm (George Lucos czy jakoś tak ;)), ten stwierdził, że „ok, Twoja postać mogła przeżyć”. Wspomniany dżentelmen o niczym już w świecie Star Wars co prawda nie decyduje, ale czy aby słowo „Stwórcy” nie czyni kanonu? Oczywiście nie (kanon czyni story group), ale byłby to bardzo ciekawy zwrot akcji, a Mace Windu z miejsca stałby się pewnie jednym z faworytów do otrzymania solowego filmu oraz jednym z głównych kandydatów na ojca/dziadka Finna.

Zresztą całej rozmowy z Samuelem L. Jacksonem warto posłuchać (tutaj można to zrobić >>), bo na wielkim luzie i z humorem opowiada on o kulisach otrzymania roli Mace’a, unikalnym kolorze jego miecza świetlnego oraz przyszłości jego postaci.

A Wy chcielibyście powrotu Mace’a Windu?