Tytuł: Star Wars Komiks 2/2015
Scenariusz: Kieron Gillen
Rysunki: Salvador Larroca
Jeszcze przed Świętami dostałem w swoje ręce drugi , lekko opóźniony numer Star Wars Komiks 2/2015, na który złożyło się pierwsze sześć numerów amerykańskiej serii Darth Vader (składające się na pierwszy story arc pt. Vader). Materiał źródłowy czytałem już oczywiście wcześniej, ale że jest świetny, a ja w oryginale go nie recenzowałem, więc stwierdziłem, że na recenzję szarpnę się teraz.
Vadera spotykamy tutaj po pierwszych numerach komiksu Star Wars, w którym to doszło do konfrontacji Mrocznego Lorda ze znaną skądinąd bandą rebeliantów i awanturników, a w szczególności z pewnym nieopierzonym pilotem, który zniszczył Gwiazdę Śmierci. Pilotem, który zaintrygował naszego bohatera na tyle, że wynajmuje on pewnego znanego skądinąd łowcę nagród, którego miano rymuje się z Doda Kret, by go wytropił i doprowadził przed oblicze Vadera.
Jednak okazuje się, że nawet dla Lorda Sithów i najbardziej zaufanego poplecznika samego Imperatora, życie to nie zawsze rurki z kremem, szczególnie gdy okazuje się, że potężny władca lwiej części galaktyki od dawna otwarty był na wszelkie alternatywy swego ucznia. I tak poznajemy rywali Dartha Vadera i jego potencjalnych następców.
I choć oba te wątki zapowiadają się naprawdę świetnie (i takie zresztą są) oraz rozwijają się w bardzo interesujący sposób, to i w moich oczach bezkonkurencyjna jest Doktor Aphra (wyobraźcie sobie kosmiczną wersję Lary Croft pozbawioną kręgosłupa moralnego) i dwa rozkosznie psychopatyczne droidy – Triple Zero (000) oraz BeeTee (BT-1), która to wesoła gromadka staje się zaczątkiem osobistych sił Vadera, gromadzonych w tajemnicy przed Imperatorem.
Wszystko to sprawia, że Star Wars Komiks 2/2015 jest pozycją obowiązkową dla każdego fana (choć wypadałoby wcześniej przeczytać Star Wars Komiks 1/2015), bo dostarcza nie tylko doskonałej rozrywki, ale i rzuca światło na bardzo specyficzną relację Imperatora ze swym uczniem (coś, na czym dość spektakularnie poległa książka Lordowie Sithów). Co tylko utwierdza mnie w przeświadczeniu, że Kieron Gillen jest autorem z najwyższej półki i cieszę się, że to on w znaczniej mierze odpowiada za kreowanie komisowych Gwiezdnych Wojen. Na jego tle zaskakująco blado wypadł natomiast Salvador Larroca. Rysownik, którego wcześniejsze prace uważałem za bardzo dobre, tutaj sprawił się co najwyżej dostatecznie. Rysunki sprawiają momentami wrażenie pewnej prowizorki i niedopracowania, ale i tak najbardziej kuleją niektóre sceny akcji – są statyczne i pozbawione emocji.
Jest to jednak bardzo drobny mankament wobec naprawdę rewelacyjnej całości, skąd też i ocena bardzo wysoka: 9/10