No i trzecią (drugą po polsku) książkę z nowego kanony mamy za sobą, przyszedł więc czas na ocenę dokonań Paula S. Kempa i jego powieści Lordowie Sihów.

Jej akcja rozgrywa się w osiem lat po zakończeniu Wojen Klonów. Władza Imperatora zdążyła już okrzepnąć, Darth Vader oswoił się z Ciemną Stroną Mocy i z coraz większą wprawą czerpie z niej siłę, a cała galaktyka poznaje, czym jest i jak dokładnie wygląda „pokój” i „prosperity”, które galaktyce nieść ma Imperium.

Okazuje się jednak, że nie wszystkie systemy gotowe są na przyjęcie tych jakże hojnych darów, szczególnie jeśli oznaczają one zniewolenie ich mieszkańców oraz bezlitosne eksploatowanie zasobów naturalnych. Nastroje niepodległościowe najsilniejsze zdają się być na planecie Ryloth, ojczyźnie twi’leków, gdzie prężnie działający Ruch Oporu potrafi zadać Imperium bolesne ciosy. Jednak jego przywódca – Cham Syndulla (ojciec Hery znanej z serialu Star Wars: Rebels) – zdaje sobie sprawę, że dotychczasowe działania ruchu Wolny Ryloth, są dla Imperium niczym ugryzienia komara – irytujące, ale na dłuższą metę absolutnie niegroźne.

Niespodziewanie, także dla samych siebie, twi’lekańscy bojownicy o wolność stają przed niepowtarzalną szansą zadania Imperium druzgocącego ciosu, gdy dowiadują się, że do ich systemu wybierają się tytułowi Lordowie Sithów, czyli Imperator Palpatine, w towarzystwie swego ucznia i prawej ręki – Dartha Vader. A z takiej szansy nie mogą nie skorzystać, rozpoczyna się więc śmiertelna rozgrywka…

Tak właśnie z grubsza wygląda fabuła Lordów Sithów. Zawiązuje się ona bardzo sprawnie, a dalej jest już tylko akcja. O tak, dzieje się tam praktycznie od samego początku, do samego końca. Pod tym względem jest to książka znacząco różniąca się od Tarkina, gdzie czas dzielono praktycznie po równo między retrospekcje, a rozwijanie bieżącej fabuły. Lordowie Sithów są pozycją znacznie bardziej dynamiczna i rozrywkową, choć trzeba przyznać, że wartka akcja toczy się kosztem dogłębniejszego przedstawienia postaci. O ile Imperatora Palpatina czy Dartha Vadera, na tym etapie znamy już całkiem nieźle, tak pozostałe osoby dramatu pozostają dla nas niezbyt oryginalnym zestawem cech. Charyzmatyczny, zdeterminowany Cham Syndulla, jego tyleż piękna, co krwiożercza i pełna nienawiści towarzyszka Isval oraz dwulicowy i rządny władzy imperialny pułkownik Belkor.

Wszystkie te zazębiające się i oddziałujące na siebie fabularne trybiki poruszają się niestety zgodnie z ustalonym z góry schematem, a postacie „pozytywne” kolokwialnie mówiąc, wyżej dupy nie są w stanie podskoczyć. W końcu wszyscy filmy widzieliśmy i wiemy, że zarówno Vader, jak i Imperator z wyprawy na Ryloth wyjść muszą bez szwanku.

Z tą wymuszoną przez filmową rzeczywistość przewidywalnością fabuły Paul S. Kemp postanowił poradzić sobie za pomocą akcji, a jej skondensowanie zatuszować miało niedobory emocji, suspensu i poczucia niepewności. Był to jego wybór, który należy uszanować i to dzięki niemu Lordowie Sithów są lekturą łatwą, lekką i przyjemną. Niemniej żałuję, że autor nie pochylił się nieco bardziej nad jakże interesującym i w naszych czasach niestety coraz aktualniejszym dylematem i cieniutką linią, która dzieli bojowników o wolność od terrorystów. Na pierwszy rzut oka wydaje się bowiem, że prowadzeni przez Chama Syndullę twi‘lekowie są w prawie, a ich walka jest słuszną także z moralnego punktu widzenia, jednak czy mordowanie bogu ducha winnych techników tylko dlatego, że za ich pracę płaciło im Imperium wciąż jest usprawiedliwione? A nie był to jeszcze największy dylemat i najtrudniejsza decyzja, którą podjąć musiał przywódca ruchu oporu w imię swoich ideałów. Nic więc dziwnego, że sam nie raz musiał sobie powtarzać, że jest bojownikiem o wolność, a nie terrorystą oraz że ani on, ani jego towarzysze broni, nie wzbudzili u czytelnika, czyli mnie, sympatii i poparcia dla metod swej walki.

A jak na tym tle wyglądają te ciut bardziej negatywne postaci? Też oczywiście sympatii nie budzą, ale i nikt się tego przecież po nich nie spodziewał. Dostajemy za to próbę zgłębienia relacji łączącej mistrza i ucznia, a także mniej lub bardziej subtelne zgłębianie tajników i filozofii Ciemnej Strony Mocy. Ale ponad wszystko mamy demonstrację siły i bezwzględności Dartha Vadera, ale także Imperatora, który jak mało kiedy, w wydarzeniach bierze bardzo czynny udział. No ale właśnie trochę tej potęgi sithów było za wiele, bo z każdej opresji wychodzili, jakby była to dziecinna igraszka, co także nie sprzyjało emocjonowaniu się zmaganiami antagonistów. Zresztą akurat w tej kwestii autor nie spisał się najlepiej, bowiem paradoksalnie opisy bojowych popisów Vadera i Palpatina były najmniej dynamiczną i emocjonującą częścią powieści.

Wobec powyższych rewelacji trudno mi jednoznacznie ocenić Lordów Sithów. Z jednej strony była to lektura bardzo rozrywkowa, którą ze względu na wartką akcję pochłania się bardzo szybko. Z drugiej strony odczuwam też niedosyt, bo zabrakło mi rozwinięcia pewnych wątków, czy choćby pomniejszych fabularnych zaskoczeń. Powieść Paula S. Kempa nie rozbudowała też w jakimś znaczącym stopniu nowego kanonu, ani nie pozostawiła po sobie zbyt wielu elementów do powtórnego wykorzystania. Należy więc do książki podejść, jak do czystej, nieskrępowanej i niezbyt zobowiązującej zabawy, którą znajdą tam wszyscy miłości Star Wars, a w szczególności Ciemnej Strony Mocy.

Zastrzeżeń większych ponownie nie może być do wydawnictwa Uroboros. Tłoczona okładka ze skrzydełkami stanowi dla książki przyzwoitą ochronę, papier jest niezły, a czcionka (jej wielkość i krój) oraz układ stron zapewniają przejrzystość i wygodę czytania. Trafiło się, co prawda, kilka literówek, jednak nawet najgorszą z nich, w nazwisku Mace’a Windu, skłonny jestem wybaczyć wierząc, że przy następnych publikacjach, nie będzie już tego
problemu.