Pojawił się pierwszy fragment napisanej przez George’a Mann powieści The Eye of Darkness (Oko ciemności), która otwiera 3. fazę Wielkiej Republiki.
Fragment powieści The Eye of the Darkness
A oto wspomniany fragment:
Wysoko nad strzelistymi wieżami Coruscant gwiazdy wisiały na firmamencie, jak zawsze, i jak na zawsze. Świetlne punkciki oznaczające odległe słońca, odległe światy, odległe ludy, odzwierciedlone w błyszczących światłach miasta daleko w dole.
Powinno to być piękne.
Jednak dla Elzara Manna gwiazdy wyglądały niewłaściwie. Nieważne, jak intensywnie i jak długo na nie patrzył ze swojego punktu obserwacyjnego na wielkim balkonie przed biurem kanclerz, wydawały się niewłaściwie i nieswojo. Jakby galaktyka została zagięta, skręcona, zmieniona. Jakby wszystko, na czym kiedyś polegał – każda stała w chaotycznej galaktyce – zostały brutalnie spod niego wyrwane, gdy próbował utrzymać się na nogach.
Tak było od utraty Latarni Gwiezdny Blask…
…i Stellana.
Elzar zamknął oczy i pozwolił, aby wiatr rozwiewał jego zaniedbane włosy, jakby miał nadzieję, że zimne podmuchy w jakiś sposób zmiotą jego wspomnienia, uniosą je poprzez pasy nieustannego ruchu i dalej ponad iglice i kopuły, gdzie całkiem znikną. Zauważył, że w ostatnich miesiącach wokół jego skroni pojawiło się kilka siwych pasm. Stracił też na wadze i choć nadal był wysportowany – przez większość nocy zaczął ćwiczyć z mieczem świetlnym – schudł. Próbował sobie wmawiać, że było to wynikiem pracy, tego, że był tak zajęty szukaniem rozwiązania kwestii Nihilów, ale wiedział, że pozwala, aby troski nim zawładnęły.
Ależ Stellan by się z niego śmiał. Trącił by go w żebra i kazał mu przestać rozmyślać o tym, co się wydarzyło, a zamiast tego skupić się na tu i teraz. Zrobić to, co było do zrobenia i zaakceptować to, że Moc kierowała jego ręką, tak jak zawsze.
Ale Stellan odszedł. Był jednością z Mocą. Był nią już przez rok. Elzar wiedział, że jego stary przyjaciel odnalazł spokój. A mimo to jego nieobecność była nadal odczuwalna. Nie tylko dziura w sercach i umysłach Jedi, ale także w ich przywództwie. Zwłaszcza teraz, gdy Nihilowie odnieśli zwycięstwo, zniszczyli Latarnię Gwiezdny Blask, a następnie odseparowali dziesiątki światów, cały sektor Zewnętrznych Rubieży, od reszty galaktyki. Obszar ten nazywany był Strefą Okluzji Nihilów i był oddzielony niewidzialną barierą, dzięki której to wszystko było możliwe.
Burzowa Ściana: rozległa sieć, która zakłócała podróże w nadprzestrzeni, powodując, że każdy statek, który próbował ją przekroczyć, był gwałtownie wyrywany z nadprzestrzeni, co albo natychmiastowo go niszczyło, albo powodowało, że znikał bez śladu. Rozważano, co dokładnie stało się z tymi zaginionymi statkami, biorąc pod uwagę, że komunikacja przez Burzową Ścianę również była utrudniona, ale założono, że wszystkie statki, które nie zostały zniszczone podczas tej próby, zostały zatrzymane przez patrole Nihilów po drugiej stronie i osadzane w tak zwanych strefach śmierci. Dość powiedzieć, że nigdy więcej o nich nie słyszano.
Co gorsza, sieć przekaźników i boi — czyli „nasion burzy” — która zasilała Burzową Ścianę, była tak duża, że podróżowanie przez nią bez skoków w nadprzestrzeń także było wykluczone. Każdy statek próbujący pokonać tak ogromny dystans z prędkością podświetlną musiałby podróżować przez sto lat, zanim dotarłby do celu. Co więcej, wszelkie próby wtargnięcia w te rejony, spotykały się ze zdecydowaną reakcją patroli Nihilów lub rojów scav droidów, zaalarmowane przez zautomatyzowane systemy kontrolujące technologię Burzowej Ściany. Patrole, które mogłyby bez przeszkód pokonywać barierę i zadać zabójczy cios, zanim cel zorientował się, co się stało.
Na swój sposób było to rozwiązanie genialnie i jak dotąd udaremniało, zwykle z katastrofalnymi skutkami, wszelkie próby przedostania się do Strefy Okluzji podejmowane przez Jedi i Republikę. Statki sterowane przez droidy. Impulsy elektromagnetyczne. Próby hakowania. Ciągły atak na dobrze osłonięte nasiona burzy. Nic nie zadziałało. Nic.
Dzięki Burzowej Ścianie Nihilowie wydzielili sobie własną domenę, rzucając wyzwanie Republice na każdym kroku. A dzięki Bezimiennym – czyli „Pożeraczom Mocy”, jak ich również nazywano – mieli broń, której nawet Jedi nie byli w stanie powstrzymać. Broń, która uderzała w samą istotę tego, kim byli Jedi. Broń przeznaczona do ich unicestwienia.
Elzar wypuścił powietrze.
Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdyby Avar była u jego boku. Zamiast tego znajdowała się gdzieś głęboko w Strefie Okluzji, niemal równie odległa, jak Stellan.
Stali razem na Eiram, obserwując, jak ostatnie ślady Latarni nikną pod zimnymi, miażdżącymi falami, niosąc ze sobą wszystkie nadzieje i marzenia Republiki. Stacja miała być symbolem siły i jedności, światła w ciemności i nadziei. Ale Nihilowie dowodzeni przez Marchiona Ro, zwrócili ten symbol przeciwko nim. Teraz był to jedynie symbol porażki i straty.
W tym momencie Elzar pozwolił, by Avar wzięła go za rękę i dodała mu sił. Czerpał z tego pociechę; wspólne zrozumienie, ciche potwierdzenie, że mimo wszystko nadal mają siebie nawzajem. Pomimo tego, że galaktyka wokół nich pogrąża się w chaosie. Ale teraz wyrzucał sobie, że pogrążony we własnym szoku i żalu oraz we własnym wstydzie z powodu tego, co zrobił, nie zapytał Avar, jak się czuła. Nie zapewnił jej ukojenia, które ona oferowała jemu. A ból, który nosiła, poczucie straty i porażki, odepchnęły ją.
Chyba że to on ją odepchnął. Ta myśl go prześladowała, dręczyła go niepewność i wstyd. W końcu zdobył się na odwagę, by zwierzyć się jej z tego, co wydarzyło się w ostatnich chwilach istnienia Latarni Gwiezdny Blask. Jak bez zastanowieniazamordował należącą do Nihilów kobietę, Chancey Yarrow, gdy ta próbowała ocalić ich wszystkich. Oczywiście wtedy jeszcze o tym nie wiedział. Zakładał, że jest po prostu kolejnym Nihilem próbującym sabotować wysiłki Jedi mające na celu uratowanie stacji. Ale skutki były takie same: pozbawił ich ostatniej szansy na uratowanie Latarni, pozbawiając w ten sposób życie kogoś, kto próbował im pomóc.
Wszystko, co wydarzyło się później, było teraz częściowo jego winą. Musiał za to odpokutować i odnaleźć choćby odrobinę dobra, które Stellan podarował galaktyce. I spróbować wypełnić pustkę, którą po sobie pozostawił. Powiedział to wszystko Avar, gdy stali na powierzchni Eiram.
Avar oczywiście powiedziała wszystko, co właściwe. Wszystkie frazesy i zapewnienia, powtarzanie wszystkich zasad Mocy i przypomnienia, że wszystko wydarzyło się po coś, że nie jest on winien. Że tylko Nihilowie dźwigają ten ciężar na swoich ramionach. Okazała mu całe miłosierdzie i zrozumienie, na jakie liczył.
Mimo to… Elzar wciąż nie był pewien, czy nie był to jeden z powodów jej odejścia, przyjęcia misji polegającej na próbie zbliżenia się do Nihilów i odkryciu ich zamiarów po odniesionym zwycięstwie. Zamiarów, których nikt nie próbował nawet przewidzieć.
I teraz utracił także ją, uwięzioną za Burzową Ścianą, głęboko w przestrzeni Nihilów. Nie wiedział nawet, czy ona wciąż żyje.
Nie, Elzarze. Wiedziałbyś. Ona wciąż tam jest.
Musi być.
Sprowadzi ją z powrotem. Avar i innych, którzy podzielili jej los. Znajdzie sposób. Zagrożenie ze strony Nihilów zostanie zażegnane. Burzowa Ściana upadnie, a w galaktyce znów zapanuje pokój.
Nie było wyboru. Zrobi to samo, co zrobiłby Stellan. Nieważne, że wypróbowali już wszystko, co przyszło im do głowy. Nieważne, że Nihilowie pokonywali ich na każdym kroku.
Znajdzie sposób.
Musiał.
To był jedyny sposób, żeby wszystko naprawić.
Powieść George’a Mann ukaże się za oceanem już 14 listopada. Nieznana jest natomiast jeszcze data polskiej premiery, jednak znając wydawnictwo Ojesiejuk, nie trzeba będzie na nią zbyt długo czekać.