Tytuł: Old Friends Not Forgotten
No i proszę, da się zrobić angażujący, emocjonujący i istotny odcinek Wojen Klonów? Da się! Szkoda, że musieliśmy zdzierżyć osiem jałowych epizodów zanim do tego doszło, ale lepiej późno, niż wcale. I tak, jak w poprzednich odsłonach serialu z trudem przychodziło mi znajdowanie pozytywów, tutaj musiałbym się natrudzić, by się do czegoś przyczepić.
Bohaterowie
Główni bohaterowie nie zawodzą. Oczywiście na pierwszym planie jest Ahsoka i towarzyszący jej Rex oraz Bo-Katan, ale i starzy znajomi w osobach Obi-Wana i Anakina nie zawodzą. Co prawda zarówno ostrożność i zachowawczość Mistrza Kenobiego, jak i granicząca z lekkomyślnością brawura jego dawnego Padawana zostały mocno przerysowane, ale w żaden sposób nie umniejsza to satysfakcji z oglądania ich w akcji.
A wracając do bohaterów pierwszoplanowych to cieszy fakt, iż pogłębia się dystans Ahsoki wobec Zakonu i nawet jej dawny Mistrz potraktowany został początkowo dość ozięble. Nadaje to dodatkowej głębi tej postaci i sprawia, że droga, jaką przeszła Ahsoka jest tym ciekawsza.
Fabuła
Świetnie skomponowana i rozplanowana została też fabuła odcinka, w którym znalazło się miejsce na wszystko, co istotne. Przedstawienie postaci, zawiązanie intrygi, kilka spokojniejszych, acz emocjonalnych scen, sporo akcji oraz klimatyczny cliffhanger. A wszystko to zdołano zmieścić w epizodzie zaledwie o kilka minut dłuższym, niż zwykle.
Całość była dynamiczna, trzymająca w napięciu i bardzo przyzwoicie napisana, a jeśli pozostałe odcinki będą na podobnym poziomie, mogą razem stworzyć całość, którą oglądać się będzie lepiej, niż niejeden film. A co najważniejsze, odcinek ociekał wręcz klimatem Gwiezdnych Wojen i przypomniał nam za co pokochaliśmy Dave’a Filoniego.
Warstwa wizualna
To jedna rzecz, która od początku 7. sezonu stoi na naprawdę wysokim poziomie. O tym jak daleką wizualnie drogo przeszły Wojny Klonów, mogliście przekonać się niedawno na naszym profilu facebookowym, ale z tego miejsca zaakcentować to muszę jeszcze raz. The Clone Wars S07E09 dał nam między innymi to, do czego przywykliśmy już w kilku poprzednich odcinkach, czyli świetne sceny akcji z Ahsoką w roli głównej, ale na tym nie koniec. Dostaliśmy także rewelacyjne i bardzo efektowne otwarcie oblężenia Mandalory, w tym popis zakutych w charakterystyczne zbroje wojowników. Dodatkowo pojawił się też na moment generał Grievous, który w wersji animowanej nigdy jeszcze chyba nie wyglądał tak dobrze. Zresztą nie będzie przesadą stwierdzenie, że żadne animowane Gwiezdne Wojny (może za wyjątkiem niektórych odcinków Galaxy of Adventures) nie wyglądały tak dobrze.
Także w końcu nawet ja, jako może nie przeciwnik Wojen Klonów, ale też z pewnością nie ich fanatyczny i bezkrytyczny miłośnik, byłem w pełni usatysfakcjonowany tym, co dostałem. Teraz czekam na jeszcze więcej!