Tytuł: Star Wars 62-67
Scenariusz: Kieron Gillen
Rysunki: Andrea Broccardo (#1), Angel Unzueta (#2-6)
Historia: The Scourging of Shu-Torun
Na szczęście agroturystyczne przygody z historii The Escape mamy już za sobą, a nasi bohaterowie biorą się w końcu za coś konstruktywnego… I zostają bohaterami heist movie wraz ze wszystkimi, typowymi dla niego etapami.
Ekipa
Oczywiście, by całość mogła się udać, Leia (bo to ona jest mózgiem operacji) potrzebuje zespołu. Rzecz jasna nie może być to pierwsze lepsze rebelianckie mięso armatnie, a wysokiej klasy specjaliści w specyficznych dziedzinach. W ten sposób powraca do nas kilkoro starych lub młodszych znajomych, którzy pojawiali się już wcześniej na kartach serii Star Wars, a w niektórych przypadkach, także na kinowych ekranach.
Skład grupy nie jest może bardzo zaskakujący, a nazwiska jej członków fanów raczej nie zelektryzują. Tym mniej wybory Lei wydają się rozsądne i racjonalne, proces „rekrutacji” daje nam kilka fajnych momentów, a sklecona naprędce drużyna od początku wchodzi w ciekawe interakcje i przejawia niezbędną w takich sytuacjach chemię.
Plan
Oczywiście każdy heist movie kręci się wokół brawurowego, ale i w teorii idiotoodpornego planu. Ten, który wydumała sobie Leia podczas wakacji na wsi zakłada zniszczenie planety stanowiącej główne imperialne źródło surowców wszelakich – Shu-Torun. I wcale nie chodzi o zemstę na królowej Trios, której zdradę Sojusz przypłacił utratą większości swej floty. A przynajmniej Leia ciągle to powtarza.
„Welcome. Who are you, and what’s your purpose on Shu-Torun?” – kontrola celna
„We are the devotees of Central Isopter. We have come to see the destruction of Shu-Torun” – jeden z kultystów Centralnego Isoptera
„I’m sorry… What did you say?” – celnik
„My apologies. He misspoke. Tourism. See the sights.” – drugi z kultystów
Oczywiście nie zamierza też ona unicestwić całej planety, a przynajmniej nie w sposób, który oznaczałby przy okazji zagładę wszystkich jej mieszkańców.
„Hey, Princess, you haven’t gone full Darth Vader on us, have you?” – Han Solo
Ale jak można się domyślać, wymagać to będzie nie lada gimnastyki, a i to pod warunkiem, że wszystko będzie szło zgodnie z planem. A przecież doskonale wiemy, że nie będzie.
Akcja
Trzeba jednak przyznać, że Leia odrobiła pracę domową, bo początkowo wszystko idzie zaskakująco gładko, nawet pomimo tego, że nie potrafiła porzucić myśli o zemście i naraziła na szwank całą misję pogrywając sobie z Trios. Był to jedyny słabszy punkt całej historii, bo miałem wrażenie, że księżniczka Organa nie do końca pozostałą w zgodzie ze swych charakterem.
Ze świetnej strony zaprezentowała się natomiast królowa Shu-Torun, która po raz kolejny dowiodła, że jest, w moim mniemaniu, jedną z najlepszych postaci, które dały nam komiksy. Zawdzięcza to przede wszystkim swej niejednoznaczności i faktowi, że wszystko, co robiła, robiła mając na uwadze przede wszystkim dobro swego ludu i planety. Pokazuje nam to, kim byłaby Leia, gdyby zamiast niezachwianego idealizmu, była osobą bardziej racjonalną i pragmatyczną.
„I befriended Leia and the rest to betray them. That doesn’t change the fact we were friends, and I was just waiting for my chance to stab them in the back. That is not something I am proud of… But I am not complaining. This is duty. It is all my duty.” – królowa Trios
Także komandor Kanchar pokazał, że wbrew temu, co sam mówi, nie jest on tylko bezmyślnym narzędziem i przedłużeniem woli Imperatora, bo pozostając całkowicie oddanym Imperium, potrafił przemycić trochę małostkowej zemsty. Robiąc to zresztą znacznie lepiej, niż Leia.
Na tle czarnych charakterów, bohaterowie wypadli blado, a ich wewnętrzne spory sprawiały wrażenie wymuszonych i mało przekonujących. Dość powiedzieć, że by je zażegnać wystarczyła jedna, nie aż tak płomienna mowa księżniczki Lei.
Rysunki
Wśród zalet The Scourging of Shu-Torun nie sposób nie wymienić warstwy wizualnej. Co prawda numer pierwszy, który ilustrował Andrea Broccardo, był pod tym względem słabiutki, ale już ciąg dalszy autorstwa Angela Unzuety, był już wyśmienity. Wszystkie cuda Shu-Torun prezentowały się iście cudownie, Trios wyglądała władczo i dostojnie, a Kanchar zaskakująco groźnie. Zresztą począwszy od drugiej części historii wszystko prezentuje się niemal idealnie, bo świetnie uzupełnia fabułę tworząc wciągającą i dającą czytelnikowi dużo satysfakcji całość. Ale prawdziwe mistrzostwo świata to okładki autorstwa Geralda Parela!
A teraz przechodzimy do spoilerowej części recenzji i zdradzimy najciekawsze fakty, które wzbogaciły nowy kanon.
Trios i Kanchar
Jak już wspominałem, obie postacie stanowiły chyba najjaśniejsze punkty The Scourging of Shu-Torun, z tym większym żalem napisać trzeba, że oba czarne charaktery historii nie przeżyły. Swoją drogą tak jednoznaczne określenie w stosunku do królowej Trios jest krzywdzące. Wszak do samego końca walczyła ona o ocalenie swej planety, na który bezpardonowy atak przypuścili rebelianccy terroryści. Ostatecznie za swój lud oddała życie ginąc z ręki jednej z terrorystek – Lei Organy. Niestety Shu-Torrun ocalić jej się nie udało.
Komandor Kanchar zginął natomiast z ręki samego Vadera, aczkolwiek nie miał on pojęcia, dlaczego. Oczywiście my wiemy, że stało się tak dlatego, iż próbował unicestwić rebeliancką grupę, w tym Luke’a. A odkąd Mroczny Lord Sithów dowiedział się, kim jest niepozorny chłopak z Tatooine, zrobi wszystko, by nie dopuścić do jego śmierci.
Rebeliant Partyzantowi nierówny
Na jedną rzecz uwagę należy jeszcze zwrócić przy okazji historii The Scourging of Shu-Torun. Mianowicie na to, że cały rebeliancki plan szedł wyjątkowo gładko, a jedyne zagrożenie spowodowane zostało tym, że w decydującym momencie Benthic i Partyzanci zdecydowali się zdradzić Rebeliantów. Bynajmniej nie dlatego, by wydać ich Imperium, ale dlatego, by zamiast uczynić Shu-Torun niezdatnym do zamieszkiwania i eksploatacji, zniszczyć całą planetę. Miała to być zemsta za rolę, jaką Shu-Torun odegrało w bezczeszczeniu Jedhy.
Ostatecznie udało nakłonić się ekstremistów do bardziej humanitarnego rozwiązania, a Benthic odszedł ku zachodzącemu słońcu mając w pamięci inspirujące słowa księżniczki Lei, także nie wykluczone, że w przyszłości jeszcze go zobaczymy.
Nie zginął też zmiennokształtny Clawdite imieniem Tunga. Pod koniec odkrył on w sobie serce i duszę prawdziwego rebelianta i gotów był oddać życie, by tylko misja się powiodła, ale najwyraźniej pisany jest mu inny los, bowiem ostatecznie został uratowany przez rozczarowanych nieco skalą zniszczeń kultystów Centralnego Isoptera.
I to chyba najważniejsze, co do zaoferowania miała historia The Scourging of Shu-Torun.
GALERIA OKŁADEK
Na koniec jeszcze galeria okładek wraz ze wszystkimi ich wariantami.
Star Wars #62
Star Wars #63
Star Wars #64
Star Wars #65
Star Wars #66
Star Wars #67