Premiera nowych Gwiezdnych Wojen zawsze budzi sporo emocji. Zaskakująco sporo niechęci pojawiło się jeszcze przed Przebudzeniem Mocy – bo Disney, bo Myszka Miki, bo „bajeczka dla dzieci”. Jednak to, co się dzieje wokół Hana Solo, nie tylko w Polsce, zwyczajnie zaskakuje. Krytyka po premierze jest normalna, zrozumiała i potrzebna. Ale jaki sens ma hejtowanie filmu jeszcze przed jego obejrzeniem?
Okej – jest sporo zamieszania z produkcją filmu. Zmiana reżysera, acting coach. Szczególnie to drugie bywa głównym zarzutem – że „Ehrenreich musi mieć niańkę, bo nie umie grać” i co ten Disney w ogóle wyprawia.
Zarzut pierwszy – reżyser
Gwiezdne Wojny to nie są produkcje, w których daje się twórcom nieograniczoną swobodę – i nigdy jej nie dawano. Od samego początku decydujący wpływ na kształt filmów miał George Lucas i jego widzimisię, pewnie w jakiś sposób zależne od faz księżyca (jak inaczej wytłumaczyć pomysły w stylu Darth Insanius czy Darth Icky, które nie zostały użyte dlatego, bo wszyscy myśleli, że to głupi żart?). Trudno więc mówić o jakiejś cenzurze ze strony Lucasfilmu. Reżyser ma realizować pewną wizję i może sobie pozwolić na swobodę tylko w jej granicach. To i tak więcej niż pozwalał Lucas.
Lucas potrafił oddawać scenariusz na ostatnią chwilę – w dodatku niedokończony. Nawet gdy ktoś mu go poprawiał, to ten musiał poprawić poprawki. W przypadku Ataku klonów skończyło się tak, że finalna wersja scenariusza powstała… trzy dni przed rozpoczęciem zdjęć. George zawsze musiał mieć swoje ostatnie zdanie i nie znosił sprzeciwu. Upór Lucasa najlepiej oddają słowa Christensena:
„Dialogi były… cóż, nie wiedziałem, jak miałbym uczynić je przekonującymi. W końcu powiedziałem sobie, że jestem głosem George’a. To jest jego wizja, a ja jestem tutaj, by ją urzeczywistnić i w ten sposób to zadziałało”.
W konsekwencji na planie panował chaos, a Lucasowi zdarzało się jeszcze po drodze kilkakrotnie zmieniać scenariusz. Do tego nie przejmował się za bardzo aktorami, mówiąc, że „nie chodzi o to, by znaleźć motywację do każdego momentu”, a on „nie jest taki jak inni reżyserzy, żeby poświęcać całe dni na analizowanie tego, co się dzieje”. Dla Lucasa „scenariusz jest tylko zarysem”, a ostateczna wersja powstaje w trakcie montażu. Nie jest też tajemnicą jego zachłyśnięcie się możliwościami CGI. Znane są historie, gdy Lucas wpadał do ILM, prosząc o stworzenie na ekranie jak największej liczby statków kosmicznych, droidów bojowych i innych takich fajnych rzeczy. Jeśli efekt mu się nie podobał, to po prostu wyrzucał ujęcie i kazał robić je od nowa. Bez słowa sprzeciwu.
Lucas to oczywiście wielki wizjoner. Ale zamieszanie związane z drugim spin-offem nawet do pięt nie dorasta twórczemu chaosowi towarzyszącemu epizodom kręconym przez Lucasa.
Ale to szczegół, każdy ma swoje metody pracy. Jednak skoro reżyser nie daje sobie rady, źle się wszystkim współpracuje, to chyba lepiej go po prostu zmienić niż iść w zaparte? Dlatego ruch Lucasfilmu ze zmianą reżysera zasługuje wręcz na pochwałę.
Zarzut drugi – acting coach
Świat obiegła informacja o zatrudnieniu dla Ehrenreicha acting coacha… i od razu zrobiła się burza. Że to dowód na to, że nie umie grać, że trzeba było zatrudnić Ingrubera, a tak w ogóle to Solo jest tylko jeden (wyobrażacie sobie Harrisona Forda w roli młodego Hana A.D. 2018? Bo skoro jest tylko jeden…).
Panika jest całkowicie niezrozumiała, a przede wszystkim przesadzona. Acting coach to po prostu osoba zatrudniona przy pracy nad filmem, której zadaniem jest podpowiadać aktorom, jak zagrać. Tylko tyle i aż tyle. Musi mieć dużą umiejętność czytania mowy ciała, umieć wczuwać się w postaci, domyślać się, co mogą myśleć, czuć, jak się zachowywać. A przede wszystkim musi potrafić tę wiedzę przekazać aktorom. Czasem scenariusz wymaga od aktora specyficznego sposobu wysławiania się – wtedy zatrudnia się coacha od akcentu.
To nie pierwszy raz, gdy acting coach bierze udział w pracach nad Gwiezdnymi Wojnami. Przy Nowej nadziei i Imperium kontratakuje zatrudniona była Marilyn Fried. Przy Przebudzeniu Mocy zatrudniono Andrew Jacka pracującego wcześniej z Robertem Downeyem Juniorem przy filmach z Jamesem Bondem, będącego także twórcą akcentów postaci ze Śródziemia oraz Troi.
Nie udało mi się znaleźć żadnych informacji o acting coachu przy Ataku klonów poza wzmianką, że George Lucas lubił samemu bawić się w tę rolę. Nie jestem pewien, czy wyszło to filmowi na dobre – szczególnie biorąc pod uwagę jego raczej nonszalanckie podejście do reżyserskich obowiązków i dość lekceważące do samopoczucia aktorów.
Zatrudnienie acting coacha jest w zasadzie standardem przy wielu produkcjach i bardzo ważną częścią ekipy filmowej. Bardziej niż fakt jego zatrudnienia powinno dziwić, że nie zatrudniono go od razu.
Ale znów – lepiej naprawiać błędy niż w nie brnąć.
Więc?
Nie mam problemów z wieszaniem psów na Gwiezdnych Wojnach, krytykowaniem niektórych głupot, wydrwieniem nieścisłości czy nazwaniem powieści szmirą – gdy trzeba.
Ale żeby móc jakiś utwór ocenić, muszę mieć z nim najpierw do czynienia. Mogę być do czegoś nastawiony pozytywnie lub negatywnie, jednak skreślanie czegoś na wiele miesięcy przed premierą jest nieracjonalne, niepoważne, pozbawione podstaw i zwyczajnie głupie.
Dajmy szansę Hanowi Solo. Jeśli będzie kiepski to go nie oszczędzajmy, ale na litość Mocy, obejrzyjmy go najpierw.
PS Dziękuję Alicji za znalezienie kilku przykładów zachowania Lucasa w jego biografii i „Jak podbiły Wszechświat”
PPS Artykuł nie jest sponsorowany przez Disneya, Sorosa ani Korelian.
Więcej "Hana Solo"
Jeśli interesujecie się filmem o przygodach młodego Hana Solo, to zapraszamy do innych artykułów, które dotyczą tej produkcji: