Tytuł: Star Wars 024
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Jorge Molina
Historia: The Last Flight of the Harbinger, part V
I tak oto lot Harbingera dobiegł końca! Była to bardzo zacna, choć momentami wyboista jazda, którą teraz, wraz z ostatnim numerem, można podsumować. Poczynając oczywiście od konkluzji całej historii, czyli komiksu Star Wars 025.
Na wstępie muszę powiedzieć, że bardzo, ale to bardzo żałuję, że nie zdecydowano się rozciągnąć historii na jeden numer więcej. Oczywiście po części dlatego, że żal mi rozstawać się ze SCAR Squadronem, bo nie wiadomo, kiedy znów ich zobaczymy. Po drugie, obecne w zeszycie zmagania pomiędzy poszczególnymi członkami wrogich ekip otrzymały moim zdaniem, zbyt mało miejsca. Tym bardziej, że miały one ogromny potencjał. Pocieszam się tym, że twórcy, decydując się na to, nie chcieli od razu pokazać wszystkiego, co najlepsze. W przyszłości może nas zatem czekać dużo smaczków i kolejnych konfrontacji elitarnej, imperialnej jednostki z przywódcami rebelianckiej hołoty.
Pełni swych możliwości nie pokazał także niespodziewany gość, który pojawił się w poprzednim numerze. Miał być on „game changerem” i asem w imperialnym rękawie, a okazał się niewiele więcej, niż statystą. Gdy został osaczony (nawiązanie do polskiego tłumaczenia Vader Down!), Vader potrafił masowo eksterminować rebelianckie mięso armatnie i złomować ich jednostki latające (i nie tylko). Tym razem miał problem, by zmienić przebieg bitwy przeciwko kilku, marnym X-wingom. Nie da się tego potraktować inaczej, niż pewna niekonsekwencja twórców i wygodny zabieg, który pozwolił po raz kolejny ocalić terrorystów zwanych Sojuszem, w beznadziejnej, zdawałoby się sytuacji.
No ale niniejszym postanawiam już więcej na to nie narzekać, bo wtedy oberwać by się musiało praktycznie każdej jednej książce, komiksowi, filmowi czy serialowi. A jeśli coś było naprawdę niezłe, jak finałowy numer Ostatniego Lotu Harbingera, to naprawdę nie ma co szukać dziury w całym. Tym bardziej, że terrorystyczne szumowiny też poniosły nie lada straty tracąc swego asa wywiadu, którego jednak w pierwszym momencie zapewne nie poznacie.
A co można powiedzieć o całej historii? Z pewnością jej bezapelacyjnymi gwiazdami został SCAR Squadron z sierżantem Kreelem na czele. Ten ostatnio pokazał zresztą jakim twardzielem jest i jestem przekonany, że jeszcze nie raz o nim usłyszymy. Ostatniemu Lotowi Harbingera i Jasonowi Aaronowi należy oddać jeszcze jedno – rodzące się uczycie między Hanem a Leią pokazano tu najlepiej i najbardziej wiarygodnie od czasu… Właściwie to nigdy nie pokazano go lepiej. No i jest też znacząca (choć z pewnością chwilowa) zmiana status quo, która może się okazać całkiem ciekawym punktem wyjścia do kolejnej opowieści. Ale zanim ona nastąpi, w serii Star Wars czeka nas nie lada gratka w postaci mistrza Yody i jego historii jeszcze sprzed Mrocznego Widma.
Ja już nie mogę się doczekać, a Was w między czasie zachęcam do lektury poprzednich numerów:
No i jeszcze oczywiście warianty okładek: