No i stało się, po latach przerwy zaliczyłem w końcu triumfalny powrót na koszykarskie parkiety… No dobrze, powrót może nie był aż tak triumfalny, bo ilość rzutów przestrzelonych spod samego kosza była zastraszająca, no i nie był to też parkiet, bo graliśmy na asfaltowym boisku, gdzieś w najgłębszych odmętach Nowej Huty.

Tym niemniej z powrotu do regularnego (przynajmniej taki jest plan) grania cieszę się bardzo, tym bardziej, że nie było wcale tak źle, ani pod względem kondycji (śmiem twierdzić, że należałem do jednych z najbardziej żwawych i świeżych, a kto mnie zna, wie co mówi to o reszcie zawodników ;)), ani kontuzji – do permanentnego bólu masakrowanej przez długie lata kostki już przywykłem, a i kłucie w kolanie na tym etapie nie jest już niczym nowym.

Także jeśli ktoś jest z Krakowa i lubi (i w miarę umie) pograć w kosza, to zapraszam a każdą środę o godzinie 17 na boisku na os. Zgody.

A jak ma się Yoda do takiej treści? Cóż, wystarczy spojrzeć mu głęboko w oczy 😉