W dniu wczorajszym Entartainment Weekly ujawnił nieco dokładniejszy opis fabuły, oraz obszerny fragment nadchodzącej w lipcu (polska data premiery nie jest na ten moment znana) książki Aftermath: Life Debt, która jest kontynuacją (i drugą częścią trylogii) powieści Chucka Wendiga Star Wars: Aftermath (w Polsce Star Wars: Koniec i Początek).

Oto oficjalny opis fabuły:

Galaktyka się zmienia, a gdy pokój zdaje się w końcu być
realny, niektórzy ośmielają się myśleć o nowych początkach i nowym
przeznaczeniu. Dla Hana Solo znaczy to spłacenie ostatniego, największego długu
i pomoc Chewbacce w wyzwoleniu jego domu – planety Kashyyyk.
Tymczasem Norra Wexley i jej drużyna tropią Admirał Raę
Sloane i imperialne dowódzctwo przez cała galaktykę. Sloane, choć ostrożna
wobec tajemniczego admirała, desperacko szuka sposobu na uratowanie podupadłego
Imperium przed ostateczną zagładą. A gdy ich siły walczą, by odzyskać utraconą
pozycję, Księżniczka Leia i Nowa republika robią wszystko, by w galaktyce
zapanował trwały pokój.

 

Jednak rebelianckie poszukiwania Admirał Sloane zostaje
przerwane przez zniknięcie Hana Solo oraz Chewbaccy. Zdeterminowana by ich
uratować, Leia oddelegowuje Norrę, Sinjira, Jas oraz resztę ich zespołu, by
odnaleźć zaginionych szmuglerów i pomóc im w ich walce o wolność.
A oto wspomniany fragment, który przetłumaczyłem dla Was własnymi siłami, ale że tłumaczem nie jestem, wybaczyć musicie, że tekst momentami może być dość toporny:
 
Trawa faluje i drży, gdy Sinjir się podczołguje. „Au” – mówi
zginając ręką i ssąc kostki kciuka. „Ta trawa tnie mnie na kawałki”.
„Pije twoją krew” mówi Jas zbliżając się. „Spragniotrawa
żyje kosztem stworzeń przez nią przechodzących. Małe łyczki z małych skaleczeń.”
Marszczy brwi i mówi „Cudownie. A teraz mój cogodzinny
raport: Nudzę się. Śmiertelnie się nudzę.”
„Twój cogodzinny raport jest zawsze taki sam,” mówi Norra.
„Bo każda godzina jest dokładnie taka sama.”
„Mój raport jest taki sam.” dodaje Temmin podczołgując się
do nich. „Ale serio, mam już dość. Najchętniej spaliłbym całą tę trawę. I
kolczaste krzewy. I muchy.” I jak na zawołanie uderza wierzch swojej dłoni. „Widzicie?
Ble. Powinienem był zostać na Chandrili.”
„Nie możemy po prostu wrócić do Kai Pompos?” pyta Sanjir. „Dotarlibyśmy
tam przed zmrokiem. Jest tam taka mała knajpa na tyłach miasta, mają tam
destylarnie gdzie przetwarzają ten korzeń, korzeń korva. Wracamy więc,
wychylimy kilka przy blasku księżyca Irudiru, przemyślimy naszą strategię…”
„Jesteśmy tutaj, by zdobyć sprawdzone informacje” mówi nora
czując się przy tym jak matka strofująca niecierpliwe dziecko. „Pozostaniemy tu,
aż je zdobędziemy.”
„Fakty są takie…” mówi Temmin, „… że gość najwyraźniej się
nie ujawni. Zadekował się jak krwawy robal.” Słyszeli plotki, że ich cel, Golas
Aram, był myśliwym polującym na grubą zwierzynę i być może to była ich szansa,
by się do niego zbliżyć. Ale na razie tak się nie stało. Nie udał się też po
zaopatrzenie. Ani nawet by zaczerpnąć świeżego powietrza. Ani widu, ani słychu.
Co najwyżej droidy. „Mam pomysł. Mamy Pana Kościaka…” Kościak, którego pokryte
kościami ciało spoczywało za nimi siedział skulony z rękami opasającymi kolana.
„Pozwolimy więc by Kościak pomaszerował tam, odnalazł naszego gościa i wytargał
go tutaj do nas, a następnie go przesłuchamy. Proste.”
„Proste jak łapanie ptaków młotkiem” wymruczał Sinjir.
„Uciszcie się,” mówi Jas. „Temmin, zbudowałeś to, o co Cię
prosiłam, czy nie?”
„Tak, tak.” Szpera w kiszeni i wyciąga z niej parę urządzeń.
Pierwsze z nich wygląda jak okrągły kulomiot, ale wyraźnie zmodyfikowany.
Drugie urządzenie też jest okrągłe, ale nie większe niż guzik, z wystającą z
niego małą anteną.
„To pluskwa” mówi Temmin, wyraźnie z siebie zadowolony.
„Na tej planecie jest już i tak wystarczająco dużo robactwa”
burkną Sinjir. „I zanim ktoś mnie poprawi, tak, wiem, to pluskwa do podsłuchu,
a nie prawdziwy robal… zresztą nie ważne. Dogra robota, Jas. Co dalej?”
„Nie możemy go zobaczyć, więc może chociaż go usłyszymy.
Załaduję tym swoją strzelbę i wystrzelę wprost do jego mety. A wtedy…” Bierze
drugie z urządzeń. „A wtedy będziemy mogli słuchać.”
„Sprytnie” stwierdził Sinjir. „Ale to dalej nie wyjaśnia, co
ja tutaj robię.”
Jas podaje mu urządzenie do słuchania. „Ty będziesz słuchał.”
„Cóż za radość” mówi krzywiąc się i wkładając urządzenie do
ucha.
Następnie łowczyni nagród bierze pluskwę. Norra natomiast
wraca co obserwowania zabudowań.
I właśnie wtedy stado zwierząt zbliżyło się do niewidzialnej
granicy – długonożne, długoszyje bestie pokryte grubą skórą. Liczebność stara
szła w przynajmniej kilka tuzinów. Część zatrzymała się by poskubać czubki
krzaków ki-a-ki, podczas gdy inne zaczynają okładać się kościanymi naroślami na
ich wąskich pyskach.  Norra jest niemal
pewna, że są to moraki – duże, ale roślinożerne. Aczkolwiek wolałaby nie zostać
stratowana przez ich potężne, zakończone pazurami kończyny.
Jas przyciąga do siebie strzelbę, kciukiem otwiera dwójnóg
stabilizując broń, przyciska lunetę do oka. Norra obserwuje ją poprzez trawy –
sposób w jaki Jas bierze głęboki oddech, a następnie powoli wypuszcza
powietrze, aż nic nie pozostaje, a ona jest nieruchoma…
Jest to zaskakująco podobne do tego, co Luke uczył Leię,
czyż nie?
Wyłącz się, bądź czujna, ale pusta.
Like filiżanka, którą trzeba napełnić.
(Oczywiście Jas robi to, by efektywniej zabijać ludzi.)
Palec łowczyni napiera na spust.
Ale nagle…
W tym samym czasie morak, w geście naniepokojenia, podnosi
łeb.
Norra dotyka ramienia Jas. „Czekaj.”
„Co się stało?” pyta Jas.
„Coś jest nie tak.”
Sinjir wydobywa z ucha podsłuch. „To ustrojstwo szaleje.
Wydaje to dziwne, wiercące wycie. Upiorny dźwięk.”
Poniżej moraki zaczynają się przemieszczać. Wszystkie na
raz, w jednym momencie.  Z marszu przechodzą
w galop, ich długie, kościste nogi gnają je naprzód z zaskakującą gracją.
Zwierzęta kierują się na wzgórze, na którym oczekuje
drużyna.
Bliżej, coraz bliżej.
Ziemia zaczyna się trząść.
Jest zbyt stromo. Przecież nie uda im się…
Zwierzęta docierają do podnóża i zaczynają wspinaczkę po
wzgórzu. Zakończone pazurami stopy bardzo to ułatwiają i Norra już wie, po co
im one. Za stadem unosi się kurz.
Biegną wprost na nas.
„Musimy uciekać” syczy Norra. „Ruchy!”
On i reszta wyskakują z kryjówki i zaczynają uciekać
przedzierając się przez trawy. Moraki docierają na szczyt dysząc i tocząc pianę
w pysków. Ziemia drży pod galopującym stadem.
Trawa tnie ramiona Norry, ale nie ma ona czasu, by się tym
przejmować. Wszyscy uciekaj tak szybko, jak potrafią. Wszyscy poza Kościakiem,
który nadal siedzi tam, gdzie siedział, prawdopodobnie wystarczająco
wytrzymały, by przetrwać tratowanie moraków. A Norra nie jest nawet pewna,
gdzie powinni uciekać. Piec przed siebie? Skręcić? A moraki są coraz bliżej…
Jeden z nich mija Norrę wyciągając do niej długą szyję. Zwierzę
jest co najmniej dwa razy wyższe od niej i z ledwością udaje mu się go uniknąć,
jednak już zbliżają się następne. A w oddali, choć jeszcze tego nie widać,
czeka już przeciwległe zbocze wzgórza. I co wtedy? Zbiegać z niego mając
nadzieję, że nikt nie upadnie? A może paść na ziemię w nadziei, że moraki ich
przeskoczą?
Łowczyni nagród biegnie obok niej, agdy dogania ją jeden z
moraków, uderza go kolbą swej broni. Bestia zatacza się na Norrę i wpada na nią…
Nogi odmawiają się posłuszeństwa…
Ale Temmin łapie ją za pas i podtrzymuje, by nie upadła. To
wystarcza, by odzyskała równowagę. Norra już ma podziękować synowi…
Ale nie dostaje ku temu okazji.
Uderza ich fala dźwiękowa, donośne, soniczne buczenie. I
nagle moraki gwałtownie odbijają na boki, a stado zostaje rozbite na dwie
części niczym niewidzialnym klinem. Norra myśli – niech będą dzięki temu, kto
jest za to odpowiedzialny.
I wtedy coś ląduje w trawie przed nimi – owo coś przetacza
się kilka razy niczym rzucony kamień. Następnie wydaje z siebie trzy bipnięcia,
następnie…
Pojawia siędźwięk implozji – foomp. Powietrze wokół nich się
rozświetla się jasnym światłem. Wstrzasa też powietrzem, które uderza w nią
niczym taran. Nagle Norra jest oślepiona i ogłuszona, w uszach jej dzwoni, a
przed oczami ma tylko palącą jasność. Sięga po blaster wiszący u boku, wyciąga
go tylko po to, by został on jej wytrącony.
Gdy wszechogarniająca jasność zaczyna ustępować, przed jej
oczami pojawia się kształt. Norra myśli: Aram nas dopadł. Myśleliśmy, że go obserwujemy,
ale to on obserwował nas.
Zaczyna wstawać.
„Nie ruszaj się” słyszy. Glos jest cichy, ale nieznoszący
sprzeciwu.
Podczas gdy jej oczy odzyskują powoli sprawność, Norra pyta „Kto
tam? Kim jesteś?”

Postać podchodzi bliżej. Dostrzega dwa blastery, po
jednym w każdej ręce, z czego jeden wycelowany prosto w nią. „Nazywam się Han
Solo. Kapitan Sokoła Milleniu. A kim Ty do diabła jesteś?”

 
Podoba się? Zapowiada się nieźle, czy raczej będzie słabo? No cóż, przynajmniej jest Han Solo, a to już zawsze duży plus.