Tytuł: Kanan 011
Scenariusz: Greg Weisman
Rysunki: Pepe Larraz
Historia: First Blood, part V

RECENZJA KOMIKSU - Kanan 011

Okładka komiksu Kanan 011

Jestem wielkim łasuchem, jeśli chodzi o wszystko, co słodkie, choć nie każde ciasto smakuje mi tak samo. Zauważyłem jednak, że nawet jeśli początkowo nie jestem do jakiegoś przekonany, to im jest go mniej, tym bardziej mi smakuje. Podobnie zdaje się być z serią opowiadającą losy Caleba Dume, bo mam wrażenie, że im bliżej do końca serii (nastąpi wraz z numerem 12), tym bardziej podobają mi się kolejne numery (patrz poprzedni, wysoko oceniany numer >>).

Zastanawiam się tylko, czy faktycznie te numery robią się lepsze, czy też wraz z nadchodzącym końcem, coraz intensywniej odczuwam efekt „różowych okularów”. O tym przekonam się pewnie dopiero, gdy wrócę do serii po jakimś czasie, ale na razie cieszę się tym, że mi się podoba.

Wracam zatem do historii First Blood, której piąta część stała pod znakiem pojedynków, aczkolwiek akurat ten Caleba z wojownikiem kage’ów mocno mnie rozczarował. Ciekawym zabiegiem było jedynie króciutkie kuszenie padawana przez ciemną stronę Mocy, jednak było to za mało, by uczynić starcie interesującym. Znacznie ważniejsze i ciekawsze okazały się jego następstwa, które miały znaczący wpływ na kształtowanie się postaci.

Nieco lepiej wyglądał pojedynek Depy Billaby z Generałem Grievousem, aczkolwiek tutaj zauważyłem pewne niedociągnięcie rysownika. Momentami, nie miałem pewności, że w starciu uczestniczy Caleb, czy właśnie jego mistrzyni. Poza tym znając przeszłość (i przyszłość) obu postaci, dało się tutaj zauważyć pewne leitmotivy, które uczyniły konfrontację wtórną.

Tym niemniej rozwój więzi łączącej młodego Caleba z jego Mistrzynią, a także oddziałem pod jej rozkazami był interesujący i wiarygodny.

Był też oczywiście moment dla załogi Ducha, której niestety tym razem przypadła rola statystów. Powrócił także Kanan i to właśnie on, już w swej starszej wersji znajdzie się w centrum kolejnego numeru. Ale to już czas pokaże.

Tymczasem przedostatniemu numerowi serii przyznaję ocenę 8/10, bo mimo wszystko, była to bardzo sympatyczna lektura.