Wiele osób, w tym ja, jako jeden z mankamentów Przebudzenia Mocy wskazywało fakt, że twórcy nie zadali sobie trudu, by choć z grubsza nakreślić panującą w galaktyce sytuację polityczną, wobec czego nie do końca wiemy, jak ma się Nowa Republika i jej senat (przynajmniej do czasu, gdy ten ostatni zostaje zniszczony). Nie wiemy też nic o tym, jak doszło do filmowego status quo.

Na szczęście wiele z tych pytań może znaleźć odpowiedź w nadchodzącej książce Claudii Grey „Star Wars: Bloodline” (Więzy Krwi?). Jej akcja toczyć będzie się 6 lat przed wydarzeniami widzianymi w Przebudzeniu Mocy i skupiać się będzie na postaci Lei (już chyba nie księżniczki, a jeszcze nie pani generał). Możemy więc mieć pewność, że poznamy bliżej polityczną stronę Gwiezdnej Sagi, ale także przekonamy się, jak daleko sięgać może cień, rzucany przez Dartha Vadera.

 

Światowa premiera książki zapowiedziana jest na 3 maja (data premiery polskiego wydania nie jest jeszcze znana), ale już dziś USA Today opublikowało fragment trzynastego rozdziału książki.

Pozwoliłem sobie dokonać jego szybkiego (i niestety niezbyt fachowego) tłumaczenia, także jeśli ciekawi Was co słychać u Lei, oto on:

 

Centrum konferencyjne senatu Nowej Republiki zawierało
liczne sale nadające się na każdą niemal imprezę towarzyszącą, od koncertów
upamiętniających, aż do ceremonii wręczania nagród. Leia Organa i Tai-Lin Garr
kierowały się w stronę jednej z mniejszych sali bankietowych. Spotkanie przy
śniadaniu zostało zorganizowane przez Varisha Vickly, dla którego nie było złej
pory na przyjęcie.
Varish zbliżył się do nich poruszając się na wszystkich
czterech kończynach. „Nareszcie jesteście! Bałem się, że się spóźnicie.”
„Wciąż jesteśmy przed czasem”, zaprotestowała Leia, gdy obie
z Tai-Lin wylądowały w szybkim, długorękim uścisku.
„Tak, ale martwię się. Wiesz jacy potrafią być Ci goście.”
„Ale choć już, musisz zostać przedstawiona” nalegał Varish.
Niedługo później Leia ściskała dłonie i łapy, mamrotała zdawkowe powitania;
dzięki holonagraniom przygotowanym dla niej przez Korr Sella, rozpoznawała
każdego z obecnych senatorów i potrafiła nawet nawiązać z nimi niezobowiązującą
pogawędkę na temat ich rodzin i światów.
Do holu bankietowego wkroczyli razem, całe towarzystwo
postępujące parami. Leia wiedziała, że miejsce po przeciwnej stronie stołu
przeznaczone jest dla niej, honorowy gość naprzeciwko gospodarza. Przemierzała więc
całą długość Sali, witając się z kolejnymi senatorami, aż dotarła do swego
miejsca i przekonała się, że aranżacja stołu jest wyjątkowo wystawna, nawet jak
na standardy Varisha – przez całą długość stołu rozciągał się aksamitny
bieżnik, a przed każdym z gości leżała delikatna, papierowa serpentyna
umieszczona pod misternie złożonymi serwetkami. Leia nie mogła powstrzymać
uśmiechu. „Naprawdę, Varish? To tylko śniadanie?!”. Innymi słowy, pomyślała
Leia, słuchając jak ktoś beztrosko opowiadał o swoich wnukach, wszystko idzie
świetnie, dla wszystkich poza mną.
Wywołało to uśmiechy na całej Sali; wyrafinowany gust
Varisha Vicly był dobrze znany, fanaberia z której ona sobie żartowała. Jednak
dziś wzruszyła tylko ramionami. „Nie prosiłam o to. Być może personel usłyszał
moje imię i znał, że trzeba zrobić wrażenie.” Varish uśmiechnął się gdy ona
siadała. „Jeśli taką mam reputację… Cóż, mogę z tym żyć.”
Leia rozsiadła się wygodniej, podniosła serwetkę – i
zamarła.
Na papierowej serpentynie spoczywającej na jej talerzu było
coś napisane. Prawdziwe pismo. Dosłownie nikt już tego nie robił; mięły lata
odkąd Leia widziała napisane ręcznie słowo na czymś innym, niż historyczne
dokumenty.
Ale dziś ktoś pozostawił na jej talerzy wiadomość składającą
się tylko z jednego słowa:
UCIEKAJ.
Leia gwałtownie odsunęła krzesło, podnosząc się natychmiast.
„Musimy skąd wyjść” powiedziała do wypłoszonych senatorów przy stole.
„Natychmiast. Idziemy!”
Ale nikt się nie ruszył, nawet gdy ruszyła w stronę drzwi.
Varish powiedział, „Leia? Co do…”
„Nie słyszałeś?” Cholerni głupcy, którzy nie zaznali
koszmaru wojny i nie potrafili rozpoznać, gdy sprawa jest życia i śmierci. Leia
podniosła i pokazała papier. „Biegiem! Wstawać i uciekać!”
Sama posłuchała swojej rady, biegnąć tak szybko, jak tylko
potrafiła, w końcu usłyszała za sobą inne kroki. Być może pomyśleli, że
wiadomość była głupim żartem, ale Leia wiedziała swoje. Niejasne poczucie
zagrożenia, które odczuwała przez cały ranek, w końcu się wykrystalizowało, to
właśnie przed tym ostrzegało ją przeczucie.
Gdy pędzili korytarzami budynku konferencyjnego, Leia
dostrzegła alarm i zboczyła n moment, by go włączyć. Automatyczny głos
powiedział, „Nie wykryto zagrożenia…”
„Odrzucić! Ewakuacja, natychmiast!” I leia pobiegła dalej, a
światła ostrzegawcze zaczęły migać i zawyły syreny. Nagle ludzie zaczęli
wylewać się z różnych pokojów, przede wszystkim narzekając, ale także
przemieszczając się w stronę wyjść – a kiedy ją dostrzegali, także zaczynali
biec. Poczucie niepokoju narastało za nią jak fala, która lada moment się
załamie.
Leia zaczęła tracić oddech, jednak nie zwalniała pędząc w
stronę drzwi tak szybko, że ledwie miały czas się przed nią otworzyć. Na placu
poniżej, roboty strażnice rozpoczęły przekierowywanie ludzi z dala od budynku,
ale wielu, zbyt wielu wciąż było w nim stłoczonych. Fala uciekinierów wylała
się z drzwi za nią, jednak gdy w końcu opuścili zabudowania, przynajmniej
połowa zatrzymała się, pozostając w zasięgu.
Ale w zasięgu czego? Tego wciąż nie wiedziała. Ale instynkt
mówił jej, że katastrofa jest blisko.
Leia nie zatrzymała się. Biegła wciąż tak szybko, jak była w
stanie, nie oglądając się ani na chwilę, aż…

 

Jasne światło. Huk tak głośny, że rezonował w jej czaszce. I
gorące powietrze oraz odłamki, które ją uderzyły, powaliły… A potem nie czuła
już nic.