Jako szczęśliwiec, który mieszkał w tym samym mieście, w którym studiował (choć zdania co do tego, czy to faktycznie takie szczęście są podzielone), na swoim zacząłem mieszkać dość późno. Niestety biorąc pod uwagę skromne zasoby finansowe i brak bogatych wujków czy babć, którzy chcieliby zainwestować w swego ulubionego siostrzeńca czy wnusia (potencjał może i był, ale nigdy niczyim ulubieńcem się nie stałem), mieszkanie zmuszony byłem wynajmować.
To z kolei sprawiło, że jakiekolwiek dekoracyjne szaleństwa oznaczałyby pieniądze wyrzucone w błoto, bo przecież całe życie mieszkania nie zamierzałem wynajmować, choć bardzo je polubiłem.
Ale wraz z potencjalnym zbliżaniem się dość sporych zmian mieszkaniowych, mogę nieco odważniej pomyśleć o tym, jak urządzić chciałbym swój kącik. Przy tej okazji postanowiłem zrobić mały przegląd interesujących mebli i innych duperelek, które znaleźć mogą się w salonie,z angielska zwanym living roomem, a który ja w swym domu rodzinnym zawsze nazywałem „dużym pokojem”.
Na początek kanapa, bo jak wiadomo, poza łóżkiem, to mebel w domu. W końcu na niej się pracuje (z kompem na kolanach), na niej nierzadko je (choć na takiej bym chyba do tego nie dopuszczał) oraz relaksuje (na wszelakie sposoby). No a kanapa „Chewie”, to nie tylko styl, ale pewnie i wygoda oraz funkcje grzewcze (choć jeśli o mnie chodzi, to tych mogłoby nie być, bo sam grzeję wystarczająco).
Dywan to oczywiście też sprawa istotna, choć już nie tak nieodzowna, jak kanapa. Aczkolwiek jakby jedno pasowało do drugiego, to już w ogóle byłoby idealnie 🙂
Wybór zegarów ściennych z motywami SW też jest ogromny, a że ja, choć w sumie jestem człowiekiem dość szczęśliwym, to czas jednak liczę, więc zegar jest pozycją obowiązkową na każdej mojej ścianie. A ten jest zdecydowanie najfajniejszy ze wszystkich, które widziałem.