Lato minęło i nie zawita do nas przez następnych dobrych kilka miesięcy, a wraz z nim ulotniło się większość wakacyjnych wspomnień i reszteczki energii, którą mnie naładowały. W związku z tym dopadł mnie w pracy kryzys i intensywniej niż zwykle zacząłem marzyć o dłuższych wakacjach (paradoksalnie to chyba wina pięknej pogody, która przypomniała błogie lato.
To z kolei skłoniło do myślenia o wymarzonych, wakacyjnych destynacjach (kilka zaprezentowanych zostało już na fejsiku >>) i tym, jak moje preferencje i ich umotywowanie zmieniało się przez lata. Jedno jest pewne i stałe – nigdy nie marzyły mi się ciepłe kraje, a smażenie się na plaży innej, niż polska kuszące dla mnie nie było nawet w najmniejszym stopniu.
Pamiętam, że od najmłodszych lat marzyła mi się wycieczka do Holandii. Nie wiem dlaczego, ale wizja tulipanów i uroczych wiatraczków w dużej obfitości bardzo do mnie przemawiała. O innych atrakcjach, które ów kraj miał do zaoferowania wtedy jeszcze nie wiedziałem, ale szczerze mówiąc, dziś kiedy już wiem, jakoś mnie one nie przekonują. A i Niderlandy już tak nie pociągają,
tym bardziej, że byłem, zobaczyłem i jedynym co zapamiętałem, to obraz koszmarnie zaśmieconego i brudnego Amsterdamu.
tym bardziej, że byłem, zobaczyłem i jedynym co zapamiętałem, to obraz koszmarnie zaśmieconego i brudnego Amsterdamu.
Parę lat później zacząłem mieć zajawkę na Norwegię i w ogóle Skandynawię. I nie, i tym razem nie miało to jeszcze nic wspólnego z pięknymi, cycatymi Szwedkami, raczej z klimatem, który bardzo by mi chyba odpowiadał, oraz odludnością tamtych terenów – byłem wtedy jeszcze bardzo nieśmiały i zamknięty w sobie, a towarzystwo ludzi nie było mi do niczego potrzebne, a
nawet wręcz przeszkadzało.
nawet wręcz przeszkadzało.
Ale potem mi się trochę poprawiło, a jedna z wakacyjnych wypraw z kuplami zawiodła mnie do Brukseli, która ogromnie mi się spodobała i od tamtej pory wciąż marzę, by tam powrócić choć na chwilkę. Odwiedziłem po drodze także USA, ale krajem tym byłem bardzo, ale to bardzo rozczarowany i o powrocie tam na pewno nie marzę.
Marzę natomiast o tym, by odwiedzić Indie oraz Tajlandię – kraje, których kuchnię bardzo sobie cenię i uwielbiam, przynajmniej w polskim wydaniu i niezwykle jestem ciekaw, jak bardzo różni się ona od oryginału. Jednak najbardziej chciałbym pojechać do węgierskiego Tokaju, szczególnie na przełomie lata i jesieni, gdy każde bez odbywają się tam winne festiwale, a każde bez mało gospodarstwo wystawia do degustacji to, co ma najlepszego. No i to jedzenie… Kuchnia węgierska jest w końcu nieziemsko pyszna!