To już dziś każdy z nas spełnić może swój obywatelski obowiązek i udowodnić, że walka o demokrację nie była nadaremna. Oto bowiem stajemy przed wyborem między złem, a złem równie wielkim, tyle że z innej partii. Innymi słowy, czas wybrać prezydenta.

Polityka zawsze była dla mnie piekiełkiem, od którego wolałem trzymać się jak najdalej. W najlepszych czasach wywoływała delikatny uśmiech politowania i zażenowania, w najgorszych grymas obrzydzenia. Mimo to na różnego rodzaju wybory i inne plebiscyty popularności starałem się uczęszczać dość karnie. Z kolei wyboru opcji politycznej dokonała za mnie zawczasu rodzina wychowując w takim, a nie innym duchu.

Mimo to przyznaję się bez bicia, że pierwszą turę wyborów odpuściłem będąc w gruncie rzeczy przekonanym, że nawet jeśli Bronek sprawy w pierwszej rundzie nie rozstrzygnie, to jego przewaga będzie na tyle zdecydowana, że druga tura będzie formalnością. Jak wiadomo stało się jednak inaczej, a ja stałem się częścią pospolitego ruszenia na urny, którego celem było niedopuszczenie do stołka Jarosława K. (bo co do samodzielności Dudy nikt chyba nigdy nie miał wątpliwości).

PS. Jak się później okazało, ruszenie nie było aż tak pospolite, jak by się mogło wydawać, a tym samym okazało się niewystarczające. Aczkolwiek dla mnie, szarego obywatela, od koryta będącego tak daleko, jak to tylko możliwe, jest to chyba bez żadnego znaczenia, bo tylko kandydat taki jak Vader, miałby szanse wprowadzić stałe zmiany na polskiej scenie politycznej.