Tytuł: A Distant Echo

Mając w pamięci premierowy odcinek 7 sezonu, po kolejnej odsłonie Wojen Klonów nie spodziewałem się wiele. Wiadomo było, że znów będzie sporo złomowania droidów i szybka akcja, która doprowadzi do przewidywalnego finału. Wszystko to dostałem, ale niestety niewiele więcej. Poskąpiono nam nawet jedynej rzeczy, która mogła uczynić odcinek znamiennym.

Padmé gate

Jedynie emocje związane z tym odcinkiem budziła Padmé, ale o historii najlepiej świadczy chyba fakt, że owe emocje były to praktycznie zakulisowe drobiazgi.

Pierwszy pozbawiony jest może jakiegokolwiek znaczenia fabularnego, tym niemniej stanowiłby przedni gag i zdecydowanie najjaśniejszy punkt odcinka. Piszę „stanowiłby”, bo w ostatecznej wersji odcinka scena z malunkiem na kadłubie statku Oddziału 99 się nie znalazła. Nie wiem czemu podjęta zapadła taka decyzja. Czyżby okazała się zbyt mało family friendly na gust disney’owskich decydentów? Nie można tego wykluczyć, ale zapewne nigdy nie dowiemy się, jak było naprawdę. Na pocieszenie pozostaje nam bardzo surowa wersja tej sceny, którą zobaczyć można około 2:40 minuty poniższego filmiku.

Druga kwestia, która wzbudziła emocje fanów dotyczyła już rzeczy znacznie istotniejszej, a mianowicie ciąży Padmé i tego, kiedy Anakin się o niej dowiedział. W materiałach promujących odcinek widzieliśmy ich rozmowę, podczas której błogosławiony stan pani senator zdawał się być ewidentny, pomimo tego, że młody Jedi o ciąży żony dowiedzieć powinien był się później. Problem najwyraźniej zamieciono pod dywan korzystając z faktu, iż Anakin do najbardziej rozgarniętych osób, szczególnie w sprawach damsko-męskich, nie należał i po prostu nic nie zauważył.

Coś więcej?

Wiemy już czego The Clone Wars S07E02 nie miało, ale czy dostaliśmy coś w zamian? Poza krótkim, acz całkiem udanym występem Obi-Wana, to niewiele. Klony znów z dziecinną i coraz bardziej irytującą łatwością radziły sobie z droidami, wątek prymitywnych tubylców wprowadzony został chyba tylko po to, by zapełnić czymś te 20 minut serialu, a spięcia między Rexem za członkami Oddziału 99 były, paradoksalnie, zarówno przewidywalne, jak i mało przekonujące. Co gorsza, niczemu w gruncie rzeczy nie posłużyły.

Ostatecznie Ci dobrzy dostali to, po co przybyli, obyło się też po ich stronie bez jakichkolwiek strat i specjalnego wysiłku. Ot kolejna laurka dla republikańskich klonów i kolejny dowód na to, że słusznie nie jestem w stanie pojąć zachwytów nad tym serialem.

Mam tylko nadzieję, że gdy dojdziemy do oblężenia Mandalory, czyli wątku, który w 7. sezonie ma być najważniejszy, moje odczucia będą dużo bardziej pozytywne.

Poprzednie odcinki

Zapraszamy też do lektury recenzji poprzedniego odcinka 7. sezonu: