Bałem się tego seansu. Bałem się go równie mocno co Rey, zmierzająca na mroczną planetę Exegol, aby skonfrontować się ze swoim przeznaczeniem. Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie to nie tylko zwieńczenie trylogii, ale też koniec sagi zaczętej ponad 40 lat temu. Sagi na której wychowały się całe pokolenia. Wyzwanie dla każdego reżysera, scenarzysty i producenta, świadomych tego, że niezależnie co zrobią, zawsze ktoś będzie z tego niezadowolony. Nie można zadowolić też wszystkich.

Oczekiwania wobec filmu miałem wysokie, zapewne jak każdy, chociaż były one niewyraźne. Czego spodziewamy się na sam koniec? Wszystkiego! Sięgnięcia do tego, co już było, domknięcia historii, a jednocześnie nowych rzeczy, które nas zaskoczą. Wydaje mi się, że J.J. Abrams zebrał to sprawnie w jedną całość, która powinna zadowolić każdego, o ile nie jest już negatywnie nastawiony przed wejściem na salę kinową.

Omówmy więc po kolei jasne i ciemne strony filmu Skywalker. Odrodzenie. Na marginesie, tłumaczenie tytułu na rodzimy język jest fatalne. Wystarczyło zamienić kolejność tych dwóch słów, a już miałoby więcej sensu i związku z oryginałem. Uwaga, mimo braku jakiś większych spoilerów związanych z fabułą czy losem konkretnych postaci, nie sposób pisać o filmie bez odwoływania się do przynajmniej części zaprezentowanych w nim treści.

Losy naszych bohaterów

Jasną stroną na pewno są bohaterowie, ci główni i z drugiego planu. Rey wyraźnie dojrzała, Finn na dobre zagościł w Ruchu Oporu, a Poe urósł do roli przywódcy. Interakcje między nimi są bardzo prawdziwe, sympatyczne i błędem było, że dopiero w ostatnim filmie mieli oni okazję pojawić się wspólnie na ekranie. Widać, że świetnie bawili się razem na planie. Odsunięto na bok postać Rose, co mimo sympatii do aktorki było słusznym posunięciem. O wiele częściej pojawia się za to Snap Wexley, którego w poprzedniej części w ogóle nie było widać i twórcy chcieli nadrobić ten brak.

W filmie mamy też nowe bohaterki Zorii Bliss oraz Jannah. Poza ich wkładem w fabułę, rozbudowują one historię Poe i Finna, nadając. Z robotycznych bohaterów największe laury zbiera Threepio. Jego teksty bawią do łez. I oczywiście dobry stary Lando, który powrócił na fotel pilota Sokoła. Wyrazisty i szarmancki. Pasuje mu to! Nie jest on jedynym z oryginalnej trylogii, który po raz pierwszy pojawił się w nowej trylogii. Wypatrujcie na ekranie uważnie pewnego starego rebelianckiego pilota.

Co ze złoczyńcami? W poprzednich dwóch częściach generał Hux odgrywał ważną rolę, pojawiał się często na ekranie, a jednak jego postać została w Skywalker. Odrodzenie sprowadzona do roli trzecio, jeśli nie czwartoplanowej. Niezrozumiałe, biorąc pod uwagę, że wcześniej zrobiono z niego dowodzącego armią Najwyższego Porządku. Tę funkcję przejęła nowa postać, złowieszczy generał Pryde, w którego wcielił się Richard Grant. Zagrał znakomicie, ale mimo to, jego miejsce w fabule mógł równie dobrze wypełnić znany nam Hux. 

A gdzie w tym wszystkim Kylo Ren? Wyrzyna wrogów, paraduje z rycerzami, gnębi pyskatych oficerów, wywija akrobacje myśliwcem i uprzykrza pracę ekipie sprzątającej na gwiezdnym niszczycielu. Jego przemiana zachodząca pod wpływem Rey i nowego sojusznika jest szczera, prawdziwa i głęboka. Wielu na niego narzeka, ale Adam Driver po raz kolejny pokazał, że grana przez niego postać została bardzo dobrze napisana. Zrozumiał wreszcie co zaczął jego dziadek Darth Vader i co należy skończyć. 

Piękna i mroczna galaktyka

Oprawa wizualna od zawsze była jednym z atutów Gwiezdnych Wojen i ostatni film sagi pod tym względem nie zawodzi. Odwiedzamy kilka światów, każdy ze specyficznym klimatem, każdy pełen szczegółów i istot opowiadających jego historię. Nawet kolejna pustynna planeta Pasana, różni się od poprzednich, ze swoim kolorowym festiwalem, latawcami i tunelami wykopanymi przez wężowatego stwora.

Do gustu przypadły mi szczególnie dwie lokalizacje, mroczny świat Exegol oraz księżyc ze szczątkami Gwiazdy Śmierci. Ogromne posągi Sithów, sala tronowa z zakapturzonymi kultystami i wszechobecne błyskawice – obrazek niczym z gry Rycerze Starej Republiki. Tonące w morzu pozostałości stacji bojowej też mają swój niepowtarzalny klimat, z wieżyczkami turbolaserów smaganymi przez fale, uszkodzonymi myśliwcami i rozrzuconymi po korytarzu elementami zbroi szturmowców.

Każda historia dobiega kiedyś końca

Fabuła to połączenie zaskoczenia, przewidywalności i kalki z Powrotu Jedi. Nie wyszło to jednak na złe, a całość jest moim zdaniem godnym zakończeniem sagi Skywalkerów. Przy okazji Abrams postarał się o spełnienie próśb wielu fanów o pokazanie pewnych rzeczy, które od dawna chcieli zobaczyć. Szczególnie scena z pewnym medalem była wzruszająca. Niemniej film nie jest dobrym zwieńczeniem nowej trylogii, z której wiele rzeczy w ogólnym rozrachunku było bez znaczenia. Ale biorąc pod uwagę, że saga składa się z trzech bardzo odmiennych segmentów, ciężko byłoby napisać finał taki, który pasowałby i do jednego i do wszystkich.

Nie wspominam tu o tym głównym zakapturzonym złym. Wiecie o kim mowa. Trudno po jednym seansie napisać coś więcej poza tym, że cała saga nabrała w związku z nim i jego rolą nowego wydźwięku. Już nie jest to wyłącznie historia Skywalkera, ale też P…

Podsumowując, nie zawiodłem się filmem, epickie widowisko, nie mniej i nie więcej. Nadużywamy tego określenia dzisiaj, ale inaczej nie da się opisać dziesiątków imperialnych niszczycieli wznoszących się do góry, aby zaprowadzić porządek w galaktyce. Film ocieka epickością, ale nie jest pozbawiony wad, gdzie największą jest tłumaczenie Mocą wszystkiego, co dla twórców wygodne. Po seansie zrozumiecie, o czym mowa. Udanej zabawy!