Pół podcastu serwisu starwars.pl pojechało w październiku do Torunia na Zlot Miłośników Gwiezdnych Wojen Starforce, żeby posmakować kujawsko-pomorskiej Mocy. Na miejscu zostały zrobione wywiady z różnymi ciekawymi postaciami z polskiego fandomu, a wielkim finałem (od 1:14:10) było spotkanie z Michaelem Carterem, znanym z roli Biba Fortuny w Powrocie Jedi. Poniżej znajdziecie transkrypcję rozmowy, która w podcaście została wstawiona w oryginale.

Słuchaj w iTunes | Pobierz wersję mp3 (64,4 Mb)

Lista rozmówców:

0:14:38 – Mandalorian Mercs (http://mandalorianmercs.org)

0:20:48 – Manda’Yaim (http://www.mandayaim.com)

0:24:11 – Mahiyana (https://www.facebook.com/MahiyanaFanart)

0:31:24 – Aldona Talarczyk (https://www.facebook.com/ATSlalaland)

0:41:09 – Marek Kulesza (http://yavin.pl)

0:56:36 – Cezary „Cezar” Żołyński (https://www.facebook.com/PolishGarrison)

1:04:48 – Rafał „Riff” Frąckiewicz (https://www.facebook.com/starforcepolska)

1:14:10 – Michael Carter (http://www.imdb.com/name/nm0141816)

 

Tłumaczenie rozmowy z Michaelem Carterem

Gdy zostałeś obsadzony w roli Biba Fortuny, Gwiezdne wojny były już uznaną i bardzo popularną marką. Czy byłeś tego świadom? Czy byłeś fanem?

Nie byłem tego świadomy i przegapiłem pierwszy film – nie widziałem go przez kilka lat po premierze. W tym czasie pracowałem dużo w teatrze i jeśli film wchodził na ekrany na 3-4 tygodnie, a ty go nie zobaczyłeś, to film przepadał. Nie pokazywali go w tv, nie dało się do ściągnąć ani streamować. Ja pracowałem i przegapiłem premierę. Nie wiedziałem, co co chodzi. Kilka osób o tym mówiło, ale dopiero podczas pracy na scenie z Anthonym Danielsem dowiedziałem się o Imperium kontratakuje. Anthony polecił nam ten film, poszedłem do kina, podobało mi się, ale nie byłem fanem. Nie byłem nawet specjalnie świadomy mojej roli w Powrocie Jedi. Jako profesjonalista przyszedłem, zagrałem i nie zdawałem sobie sprawy z długofalowych efektów tej roli.

Czy przygotowywanie się do roli kosmity gadającego wymyślonym językiem różniło się od zwykłego podejścia do roli?

W scenariuszu nie było nic sugerującego jaka to postać, bo wszystkie dialogi były „kosmiczne”. Nie wiedziałem zupełnie, jak będę grał Biba, dopóki nie nałożyli mi całej charakteryzacji. Po wszystkim spojrzałem na siebie w dużym lustrze i wyglądało to na improwizację z maską. Make-up dyktował wszystko. Stąd wziął się lekko damski sposób poruszania ciałem i ramionami. Dołożyłem do tego głos i tyle. Wszystko przez charakteryzację.

Filmowcy w końcu podłożyli Bibowi inny głos. Jak brzmiałaby ta postać, gdyby użyto Twojego głosu?

Dubbing był robiony w USA. Zwykle po zagraniu roli wraca się i dogrywa kawałki dialogów, bo coś źle zabrzmiało na planie, albo dialog się lekko zmienił. Zawsze coś dogrywa się na nowo. Nie chcieli transportować aktorów z Anglii do LA, więc zatrudniali lokalnych aktorów od głosu i Erik Bauersfeld zajął się Bibem. Trochę naśladował mój styl – gdy go pierwszy raz usłyszałem, uznałem, że brzmi podobnie do mnie. Nasze głosy są nieco inne, ale powtórzył mój styl. Taki śmieszny głos…

Skoro rola w dużej mierze pochodziła z charakteryzacji, to jak bardzo niewygodny był cały ten sprzęt?

Bardzo! Ludzie pytają często, czy coś zrobiłbym jeszcze raz. Z tą samą charakteryzacją? Nie. Teraz pewnie byłaby to zwykła, lekka maska albo CGI. Kawałki tamtej maski odpadały, trzeba było je przyklejać, psuło mi to skórę i tymczasowo uszkodziło oczy. Nic bardzo złego, ale nie było wygodnie.

Czytałem gdzieś, że znalazłeś sposób na odpoczywanie między ujęciami poprzez nieruchome stanie w miejscu. Czy to prawda?

Tak, taka wyprostowana pozycja pomagała mi. Nawet kilkakrotnie zdarzyło mi się przysnąć. Robiłem tak podczas grania w teatrze – jest możliwe, by zasnąć na stojąco. Na planie stawałem nieruchomo i starałem się zrelaksować. Czasami ekipa myślała, że jestem dekoracją i próbowali mnie przenosić. Wtedy nagle „ożywałem” i pytałem: gdzie mam stanąć? Byłem trochę jak mebel, bo za dużo wysiłku kosztowało wyjście z planu. Mieli tam fotel dentystyczny z zagłokiem – jeden w garderobie i jeden na planie. Czasami mogłem w nim siedzieć i budowali plan wokół mnie. Jeśli między ujęciami było mniej niż 2 godziny, zostawałem na planie. Byłem jedynym aktorem na miejscu, a wszystko ustawiano wokół mnie.

Podczas Q&A wspominałeś o usuniętej scenie z Tobą i Markiem Hamillem. Czy były jakieś inne nakręcone sceny, które nie znalazły się w filmie?

Była scena imprezy. David Tomblin, pierwszy Assistant Director wymyślił żart, w którym brała udział dziewczyna, ja i Salacious Crumb. Bib miał być pijany z kuflem piwa w dłoni, miał być razem z piękną dziewczyną. Uwaga Biba była skupiona na dziewczynie, a Salacius Crumb miał wypić piwo i je wypluć. Nakręciliśmy to, wyglądało zabawnie, ale George był wtedy na planie, spojrzał na gotową scenę, uznał ją za zabawną, ale następnego dnia stwierdził, że jest zbyt seksowna i nie pasuje do filmu dla dzieci. Została tylko fotografia, na której trzymam kufel obok Salaciousa Crumba, ale to tyle.

Czy Lucas często tak robił na planie? Richard Marquand był reżyserem, ale wiadomo, ze George lubi mieć kontrolę nad wszystkim, nawet jako producent. Czy był na planie bez ustanku?

Nie, ale pojawiał się często. W studiu obok filmował materiał z drugim zespołem, wioskę Ewoków, wspaniała dekoracja. Czasami przychodził, obserwował, rozmawiał z Richardem, ale my słuchaliśmy Richarda, bo to on był reżyserem.

Wspomniałeś wcześniej, że nie jesteś wielkim fanem Gwiezdnych wojen, ale Twój syn podobno był wielkim fanem za dzieciaka…

Właśnie nie. O to chodziło. Załatwiłem mu mnóstwo gadżetów, Sokoła, AT-AT, X-Wingi, postacie, a on to wszystko oddał. Dałem mu też moją rzadką i kosztowną bluzę z napisem „Zemsta Jedi”, a on używał jej jako kocyka, a potem też ją oddał. Nie był fanem, ja zaś bardzo lubię GW, ale nie wiem o nich wszystkiego, a wszystkie filmy zlewają się w jeden. Nie jestem w stanie powiedzieć, co działo się w której części. Nikt z nas nie myślał, że to będzie trwało. Powrót został nakręcony, koniec trylogii… Ale wyszło jak wyszło i jest to niezwykłe. To jest rola, z której jestem najbardziej znany. Na stronie IMDB zawsze umieszczają listę ról i jedno główne zdjęcie aktora – przy moim nazwisku nie widać mnie, a Biba Fortunę. Mogłoby to być coś z jakiegoś dramatu BBC zrobionego w 1972 roku, ale jest to Bib…

No tak, ale grałeś w filmach poniekąd kultowych. Może nie tak bardzo, jak GW, ale byłeś W Amerykańskim wilkołaku w Londynie, w Twierdzy, również kultowym klasyku. Czy zapraszają Cię na konwenty również z powodu tych ról?

Nie. Mam kilka zdjęć z Wilkołaka, to takie fotki, które były umieszczane w holu kina, mam kilka fotosów z Twierdzy, czasem brałem je na zloty, ale ludzie mówili: o, grałeś w Amerykańskim wilkołaku? To świetny film, uwielbiam go. Ale nie kupowali żadnych zdjęć. Wydaje mi się, że w czasie całej kariery sprzedałem jedno zdjęcie z Twierdzy. Czasem ludzie o tym filmie wspominają, lubią go… Twierdzę zrobiono w czasie, gdy zmieniały się władze w wytwórni Paramout i kinowa premiera została skasowana. Ludzie oglądali ten film na VHS i zyskał swego rodzaju popularność. Więc kiedyś brałem fotki, ale teraz już nie.

Czytałem na IMDB, że użyczałeś głosu postaciom z gier Dark Souls i Demon’s Souls. Jak to jest grać wirtualną postać? Czy to inny rodzaj pracy?

To jest inna praca. Robiliśmy to z młodym angielskim reżyserem, bardzo sympatycznym, dla japońskiej firmy. Japończycy zawsze tam byli i po każdym nagraniu rozmawiali między sobą, a ty się zastanawiasz, co mówią. Oczywiście wydaje się, że mówią „jest beznadziejny, pozbądźmy się go”. Ale byli bardzo mili, pracowało się dziwnie, ale miło. Podkładanie głosu to duża frajda, bo można się powygłupiać, ale trzeba pozostać profesjonalnym i wydać z siebie różne dziwne głosy. To takie trochę dziecinne – teraz robię to z moimi wnukami, one to uwielbiają, a ja myślę: z nimi robię to dla przyjemności, z innymi dla pieniędzy.

Jesteś wybredny jeśli chodzi o wybór konwentów, na których się pojawiasz. Rok temu byłeś na Star Wars Celebration w Londynie, jak toruński konwent wygląda w porównaniu?

Zdecydowanie wolę tę imprezę. Nawet nie wiedziałem, że będę w Londynie. Ktoś zadzwonił i zapytał, czy się pojawię, a ja się wkopałem w słaby układ i potem okazało się, że to Celebration, więc się trochę zdenerwowałem. Więc w sumie nie ma porównania. Tu jest bardzo miło. Tylko Gwiezdne wojny, wszyscy są wspaniali, zdecydowanie wolę takie coś. Wszystkie konwenty mają jakąś reputację, opinie się rozprzestrzeniają – teraz będzie wiadomo, że do Polski, do Torunia, warto przyjechać. Wtedy ludzie przyjadą. A innych konwentów unika się jak plagi. Gdy dostaję ofertę często pytam innych aktorów, czy warto, a oni na to, że nie. Ale ten będę polecał.