Tytuł: Poe Dameron 017
Scenariusz: Charles Soule
Rysunki: Angel Unzueta
Historia: War Stories, part I

Kolejny raz seria Poe Dameron dostarcza mi nie lada zagwostki i nastręcza trudności z jednoznaczną oceną ostatniego numeru. Z jednej strony dawno już żadnego komiksu nie czytało mi się tak źle, jak to miało miejsce przy Poe Dameron 017. O ile każdy z zeszytów czytam przynajmniej trzy razy, tak tutaj już za drugim razem trudno było mi przez to przebrnąć.

Z drugiej jednak strony nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że komiks jest aż tak zły. Poruszane są w nim pewne ciekawe kwestie i tematyka, która kryje w sobie niemały potencjał. O dziwo przekonuję się też powoli do rysunków Angela Unzuety, bo gdyby nie ten nieszczęsny nos Poe, to byłoby naprawdę nieźle. Aczkolwiek jest jedna kwestia, która komiksowi Poe Dameron 017 ewidentnie dolega…

Gadające głowy

Otóż zeszyt ten jest najzwyczajniej w świecie „przegadany” i nudny. Nie żeby przeszkadzała mi, czy zniechęcała duża ilość tekstu, jednak komiks jako medium cechuje się specyficzną dynamiką. Twórcy nawet w krótszych zeszytach starają się zawsze urozmaicić dużą ilość „dymków” scenami akcji. Tutaj zabrakło tego zupełnie. Ale nie tylko o to chodzi, w końcu dymki bez akcji też mogą być niezwykle zajmujące. Sęk w tym, że tutaj takie nie były.

Wszystko co zostało powiedziane miało sens, fabularne uzasadnienie i oferowało wpomniane świeże spojrzenie na pewne tematy, ale czegoś zabrakło. Zupełnie jakby autor miał gorszy dzień, a dialogi pozbawione były płynności, lekkości i iskry, które sprawią, że słowa będzie się łykało jednym tchem.

Baby, ach te baby

Pomimo tego, że sama werbalizacja komiksu nie była jego mocną stroną, udało się przekazać kilka nowych, ciekawych informacji na temat drugoplanowych bohaterek serii. To właśnie płeć „piękna” (cudzysłowy z uwagi na Commander Malarus) wysuwa się tutaj na czoło i przejmuje stery. Sporo nowego dowiadujemy się na temat nowej zwierzchniczki Terexa, jak chociażby to, co uczyniło ją takim „Pudzianem”. Niestety żadna z informacji nie sprawia, że można ją bardziej polubić, czy w ogóle zaprzątać sobie nią głowę.

Nieco lepiej ma się sprawa z Jess Pavą. Co prawda informacji o niej Charles Soule bardzo nam skąpi, jednak ułożyć się one mogą w ciekawą całość, która będzie stanowić zajmujące i urozmaicone tło dla dalszych historii. Zresztą najwyższa pora, byśmy zaczęli dowiadywać się czegoś o piękniejszej części Eskadry Czarnych i mam nadzieję, że obecna historia stanie się do tego pretekstem, a po Jess przyjdzie i pora na Kare.

Zresztą nie tylko uzupełnianie historii, ale i uzupełnianie szeregów może nas czekać. A to dzięki poznanej kilka numerów temu Suralindzie vel Avatar. Podobnie jak w zeszycie, w którym się pojawiła, także tutaj stanowi najjaśniejszy punkt całej opowieści. Jej historia, charakter i motywacje kreślone są trochę „po łebkach”, ale i to wystarcza, by mnie zainteresować. Jestem sobie też w stanie wyobrazić sytuację, w której staje się ona nowym członkiem drużyny Poe.

Olśnienie!

Dalsze recenzowanie komiksu przerwało mi nagłe olśnienie (zresztą i tak niewiele więcej zostało do powiedzenia)! Już wiem na kim wzorował się Angel Unzueta rysując twarz Poe. To nikt inny, jak młody Gérard Depardieu! Czy rysownik wie coś, o czym my nie wiemy, a Oscar Isaac powinien obawiać się o swoją role? Czas pokaże 😉

Na zakończenie tradycyjnie recenzje poprzednich części obecnej historii:

Oraz alternatywny wariant okładki: