Tytuł: Star Wars 029
Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Salvador Larroca
Historia: Yoda’s Secret War, part IV
Sekretna wojna Yody jest niczym jazda kolejką górską – raz w górę, raz w dół. Niestety po słabiuteńkim początku i bardzo dobrym numerze poprzednim, teraz znów jedziemy w dół. Nie jest może tak źle, jak było na początku, tym niemniej wraz z zeszytem Star Wars 029 Jason Aaron znów mocno spuścił z tonu.
Bardzo ciekawie zapowiadający się wątek Mistrza, któremu terminować zaczął Yoda potraktowany został tutaj po macoszemu. Gorzej nawet. Czytając komiks miałem wrażenie, że się on w ogóle nie wydarzył. Zresztą cała relacja z młodym nauczycielem kamienioMocy rozwinęła się w sposób tyleż zaskakujący, to mało wiarygodny. I tutaj także, coś co kreowane było przez cały poprzedni zeszyt, wyrwane zostało niemal z korzeniami, by zbudować rozwiązanie może i fabularnie wygodne, ale niestety też mało interesujące.
Rozczarował też powrót do komiksowej „teraźniejszości” i związana z tym scena z Lukiem. Niby zakończyła się ona mającym pewien potencjał cliffhangerem, tym niemniej brakowała w niej emocji i doniosłości. A Obi-Wan, który bazując na poprzednim numerze, miał największy potencjał, został tym razem całkowicie pominięty.
„But allowed to pass… You shall not be” – Yoda do Góry
Ale żeby nie było, że tylko narzekam, były też dobre strony. Na pewno należało do nich wcielenie się Yody w Gandalfa, acz był to zaledwie drobiazg. Nieco większą wartość ma tutaj rozwijanie szarej strefy mocy. Twórcy z różnych mediów bardzo skutecznie pokazują nam, że w galaktyce istnieje znacznie więcej aspektów Mocy, niż te reprezentowane przez Jedi i Sithów. Rebelianci dali nam Bendu, Łotr 1 przedstawił wziąć bardzo tajemniczych Strażników Whillów. A teraz komiksowe Gwiezdne Wojny dają nam kamienioMoc i jej gigantyczną personifikację.
Niestety było to za mało, by samodzielną historię Yody uczynić naprawdę intrygującą i wciągającą, a jej finał i powiązanie z „teraźniejszością” także nie zapowiada się lepiej. A szkoda, bo Yoda, jako jedna z ulubionych postaci fanów, zasługiwała na wiele więcej. Niestety teraz najlepsze na co można liczyć, to rychłe zakończenie tych męczarni.
Ale jeśli chcecie, to o owych męczarniach możecie poczytać w recenzjach poprzednich numerów:
A na otarcie łez pozostają nam warianty okładki obecnego numeru: