Dzisiejsza, oskarowa noc poza nie lada skandalem, przyniosła też kolejne, przewidywalne rozstrzygnięcie, a mianowicie brak statuetek dla filmu spod znaku Star Wars.

Co prawda w całej, oskarowej historii Gwiezdna Saga zdobyła aż 9 statuetek, jednak tylko w kategoriach techniczno-muzycznych. Wśród tych najbardziej prestiżowych panuje nieustająca posucha. Czy dzieje się tak dlatego, że filmy, patrząc obiektywnie, to zupełnie inna liga, niż oskarowe produkcje, czy też powód może być nieco inny? Nie ulega oczywiście wątpliwości, że niektóre produkcje spod znaku Star Wars (np. ta, która rymuje się z „Ptak szponów” ;)) zasługiwały bardziej na Złote Maliny, niż Oskary. Jednak przy okazji Rogue One dość głośno mówiło się, że film mógłby i nawet powinien ubiegać się o statuetkę za najlepszy film. A i Gareth Edwards zasłużył przynajmniej na nominację za reżyserię.

Jak wiemy, nic takiego się nie stało. Oskarowy ekspert Alex Zane bronił wyborów Akademii i tłumaczył, dlaczego Rogue One nie znalazło się w gronie nominowanych do najbardziej prestiżowych kategorii. Jego argumentacja sprowadzała się jednak do tego, że Akademia powinna nominować mniej znane, mniejsze produkcje, by stanowiło to dla nich marketingowego „kopa”. Bez tego filmy te, posiadające najczęściej bardzo skromne budżety promocyjne, przejść mogłyby bez echa, a ich utalentowani twórcy straciliby szansę na rozwój. Dziennikarz dodaje, że choć Rogue One był faktycznie filmem bardzo udanym, to dodatkowej, oskarowej promocji nie potrzebował, a zatem został pominięty.

Brzmi to, przynajmniej w moim mniemaniu, mało przekonująco. Jestem bowiem zdania, że nagrody przyznawane w teorii za najlepszy film, aktora czy reżysera, nie powinny być uzależnione od skali produkcji, czy nakładów na promocje. Oczywiście zdanie moje w tej kwestii znaczy mniej, niż nic, a podejście Akademii raczej w najbliższym czasie się nie zmieni, aczkolwiek jest też promyczek nadziei.

Otóż nawiązując do tegorocznej, oskarowej gali, reżyser Przebudzenia Mocy, JJ Abrams powiedział, że spodziewa się, iż w przyszłym roku o statuetkę za najlepszą, pierwszoplanową rolę męską powalczy Mark Hamill jako Luke Skywalker w Ostatnich Jedi. Oczywiście jest to zapewne niewiele więcej, niż kolejny sposób na generowanie „hype’u” wokół Epizodu 8, tym niemniej nikt z nas by się chyba nie obraził, gdyby słynny aktor faktycznie powalczył w przyszłym roku o Oskara.

Myślicie, że to w ogóle realne?