Przed premierą „Rogue One” fani Gwiezdnych Wojen żywili wiele obaw odnośnie filmu. Jedna z nich pojawiła się, kiedy Disney ogłosił, iż tym razem to nie John Williams będzie kompozytorem odpowiedzialnym za stworzenie do niego muzyki. Maestro ma już bowiem swoje lata, więc wytwórnia powoli musi szukać dla niego następcy. W kontekście soundtracku pierwszego ze spin-offów od początku pojawiało się w zasadzie tylko jedno nazwisko – Alexandre Desplat. We wrześniu zeszłego roku starwarsowy świat obiegła jednak wiadomość, jakoby ze względu na opóźnienia w postprodukcji „Rogue One” Desplat zrezygnował. Zastąpił go Michael Giacchino – kompozytor znany choćby z nowych Star Treków, a i nieobcy fanom SW (zrobił bowiem muzykę do Star Tours: The Adventures Continue). Dodatkowym utrudnieniem dla amerykańskiego muzyka okazał się czas, mianowicie na skomponowanie ścieżki dźwiękowej do filmu Edwardsa, Giacchino miał tylko miesiąc. Czy wpłynęło to na końcowy efekt? O tym za chwilę – przejdźmy najpierw do samej muzyki.
Soundtrack zaczyna się, jak i sam obraz, bez klasycznego „Main Title”, które zawsze towarzyszyło napisom początkowym, bo tych jak wiemy w „Rogue One” brak. Dalej, jako że ścieżka ułożona jest w porządku chronologicznym, przechodzimy do muzyki towarzyszącej scenom z rodziną Erso i dyrektorem Krennic’em. Tu warto wspomnieć o świetnym fragmencie poświęconym akcji Death Trooperów. Gorzej niestety wypada motyw, który wprowadza na ekran tytuł filmu. Ewidentnie jest on inspirowany początkiem wyżej wspomnianego „Main Title” Johna Williamsa, ale w żadnym wypadku nie brzmi tak spektakularnie. W moim odczuciu jest może nawet trochę za mało „starwarsowy”. Jeśli miałbym wskazać najsłabsze ogniwo muzycznej odsłony „Rogue One” to byłby to z pewnością ów element. Na całe szczęście później jest już tylko lepiej, a momentami wręcz genialnie.
Bardzo ładnym wprowadzeniem dla nowych lokacji jest utwór „Wobani Imperial Labor Camp”. Poprzedza on trzy świetne pozycje: „Trust Goes Both Ways”, „When Has Become Now” i „Jedha Arrival”. W pierwszej z nich możemy usłyszeć dobrze nam znany „The Force Theme” (lub jak kto woli „Binary Sunset”), czyli chyba najbardziej rozpoznawalny motyw muzyczny sagi. Został on pięknie wpleciony w autorską kompozycję Michaela Giacchino i połączony z tajemniczym, mistycznym nastrojem Jedhy w dalszej części utworu. „When Has Become Now” natomiast, to nic innego jak nowy marsz imperialny, tyle że tym razem w odsłonie Tarkinowsko-Krennicowskiej, a nie klasycznej Vaderowskiej. I choć ten prawdopodobnie nawet w połowie nie zbliży się do legendy kultowego „The Imperial March”, zasługuje na uznanie, jako kawał naprawdę bardzo dobrej roboty. Ostatnia z wyżej wymienionych przeze mnie pozycji – „Jedha Arrival” zawiera w sobie świetny główny temat muzyczny filmu, oraz inny, mroczny, wywołujący ciarki na plecach, który w filmie pojawia się choćby w scenie z Gwiezdnym Niszczycielem wiszącym złowrogo nad Świętym Miastem.
Do grupy wyróżniających się utworów śmiało można zaliczyć także „Krennic’s Aspirations”, który podobnie jak „Confrontation on Eadu”, „Jedha Arrival” czy np. „Cargo Shuttle SW-0608” utrzymany jest w tonie starej trylogii. Co więcej, pojawia się w nim już ten właściwy marsz imperialny, oczywiście za sprawą Dartha Vadera, którego mamy przyjemność oglądać na ekranie.
Wobec tego – znane z klasycznych epizodów motywy możemy usłyszeć w „Rogue One” nieraz. „Scrambling the Rebel Fleet”, czy „AT-ACT Assault” to kolejne przykłady. Mamy tam bowiem i „Rebel Fanfare” i „Imperial Walkers” i znowu „The Force Theme” Williamsa. Poza tym – obydwie wspomniane kompozycje są jednymi z bardziej dynamicznych owego soundtracku, podobnie jak „Jedha City Ambush” (utwór troszkę w stylu trylogii prequeli), czy tytułowy „Rogue One” (ten z kolei w stylu „March of the Resistance” z Epizodu VII).
Nowe Gwiezdne Wojny obfitują także we wzruszające sceny, które nie wyciskałyby tylu łez, gdyby nie towarzysząca im muzyka. Michael Giacchino w tej materii spisał się znakomicie. „Star-Dust”, „The Master Switch” oraz „Your Father Would Be Proud” to wyraziste ścieżki, bardzo dobrze oddające nastrój i emocje poszczególnych scen. Stanowią piękne dopełnienie podniosłych momentów w filmie.
Kwestią, której w kontekście muzyki do Gwiezdnych Wojen nie mógłbym pominąć, jest fakt, iż dotychczas praktycznie każdy film sagi wprowadzał nowy, ikoniczny utwór do historii marki. Mieliśmy „Duel of Fates”, „Across the Stars”, „Battle of Heroes”, „Binary Sunset”, „The Imperial March”… Czy któraś z pozycji oferowanych nam przez soundtrack „Rogue One” ma szansę znaleźć się w tym kultowym zestawieniu? Otóż jest ścieżka, która na to z całą pewnością zasługuje. Mam tu na myśli „Hope” – utwór równie epicki co scena, do której został stworzony. Oczywiście chodzi o końcówkę filmu okraszoną wejściem Mrocznego Lorda. Być może nie jest to „Duel of Fates” jednak również w tym przypadku chórki wywołują gęsią skórkę przy okazji wciągając nas w sam środek budzącej grozę akcji. Do tego dochodzi wpleciony po raz kolejny marsz imperialny, ładnie przechodzący w motyw z „Rebel Blockade Runner”. Jedyne do czego można się przyczepić to długość utworu.
Mimo iż w filmie pojawia się standardowe „End Title”, na albumie go nie uświadczymy. Zamiast tego dostajemy trzy utwory, które poza intrygującym, wręcz magicznym „Guardians of the Whills Suite”, powtarzają wcześniej zasłyszane akordy.
Jeśli ktoś obawiał się, że Michael Giacchino nie podoła zadaniu i soundtrack „Rogue One” nie będzie miał klimatu Gwiezdnych Wojen, odetchnął pewnie z ulgą. Kompozytor ani przez chwilę nie próbował eksperymentować. Idealnie wpasował się w istniejące ramy i korzystając z tych samych instrumentów, co John Williams, stworzył bardzo dobrą i ciekawą muzykę do pierwszego spin-offu SW. Świetnie zaadaptował znane nam już wcześniej motywy i połączył je z nowymi, dając fanom dawkę niemałych emocji, czy to podczas seansu filmowego, czy osobnego odsłuchu albumu.
Brzmienie całości jest świetne, za co artyście należy się wielki szacunek, zważywszy na to jak mało czasu miał na wykonanie swojej pracy. Natknąłem się na kilka mniej pochlebnych recenzji, tudzież ocen dzieła pana Giacchino, których szczerze powiedziawszy do końca nie rozumiem. Cóż, zakładam, że wynikają one z laickiego podejścia jakoby tylko John Williams miał prawo stworzyć dobrą „starwarsową” ścieżkę dźwiękową.
Sam uważam się za dość surowego krytyka, zwłaszcza w kwestiach związanych z Disneyem, jednak muszę przyznać, że wybór kompozytora to w tym przypadku „strzał w dziesiątkę”. Muzyka nagrana przez Michaela Giacchino jest dobra do tego stopnia, że słuchając albumu po raz pierwszy miałem problemy z wyłapaniem wszystkich starych motywów, a proszę mi wierzyć, że każdy z „gwiezdnowojennych” soundtracków przerabiałem setki razy. Osobiście bardzo bym się ucieszył, gdyby wytwórnia ponownie zatrudniła muzyka z Riverside, np. w ramach kręconej właśnie antologii o Hanie Solo. A kto wie, może i przyszłych Epizodów? Myślę, że nawet Maestro Williams zgodziłby się ze stwierdzeniem, iż Disney znalazł mu godnego następcę.