Wpisy blogowe, poza luźnymi i nie zawsze ściśle związanymi z tematyką portalu, przemyśleniami redaktora naczelnego, są też swoistym kalendarzem, w którym odliczam dni do premiery najbliższego filmu spod znaku Star Wars. Do Rogue One zostało zatem… 156 dni.
No właśnie, ostatnio trochę opuściłem się w prowadzeniu odliczania, choć oczywiście nie znaczy to, że na Rogue One przestałem czekać. Wręcz przeciwnie, jest to raczej cisza przed burzą, którą po pierwsze będzie piątkowy, nowy zwiastun, a po drugie, oczywiście, Star Wars Celebration Europe, na którym z pewnością sporo miejsca poświęcone zostanie pierwszej A Star Wars Story.
Ale będą absolutnie szczerym z Wami i ze sobą przede wszystkim, muszę się przyznać, że powyższe wytłumaczenie, o ile prawdziwe, jest prawdą zaledwie połowiczną. Druga strona prawdy i medalu jest bowiem taka, że w ostatnich dniach najzwyczajniej w świecie nie miałem o czym pisać, gdyż moje dni zaczęły płynąć monotonny i powtarzalnym tempem, który nie dostarczył żadnych nowych wrażeń, a przede wszystkim nie natchnął do wywnętrzania się.
Podobna przypadłość doskwierała mi już kiedyś i nie była niczym dobrym, jednak myśli jestem dobrej, bo o ile tam był to raczej objaw „egzystencjalnej nudy” i zmęczenia materiału duszy mej (że tak górnolotnie pojadę), tak teraz jest to raczej kwestia zmęczenia czysto fizycznego i fatalnego znoszenia upałów. Dlatego też mam nadzieję, że kres dni podobnych do siebie jak dwaj szturmowcy jest już bliski, a ja wrócę do formy i znów będę Was bombardował swoimi przemyśleniami.