Może trudno w to uwierzyć mając na uwadze moje zamiłowanie nie tylko do sci-fi, ale także do fantasy, ale nigdy nie skalałem się lekturą którejkolwiek części Harrego Pottera, ani też nie obejrzałem żadnego z filmów.
Gdy ten fenomen się zaczynał, byłem już za stary, by wystawać nocami po księgarniach czekając na premierę nowej części (aczkolwiek nigdy nie będę za stary, by czekać na nocne premiery kolejnych części Star Wars). Co więcej, irytowało mnie bezceremonialne dojenie najbardziej podatnej i najbardziej bezmyślnej grupy klientów, czyli dzieciarni. Podobne zresztą były powody mej odrazy dla sagi Zmierzch (choć tam było ich znacznie więcej).
Jednak o ile Zmierz według mej wiedzy jest totalnym gniotem i grafomanią najwyższej próby, o tyle o Harrym Potterze zdarzało mi się słyszeć w miarę pochlebne opinie także od osób niekoniecznie nim zafascynowanym. Dlatego też w końcu się przełamałem i postanowiłem z materiałem zapoznać. Aczkolwiek nie z książkami (mój kalendarzy czytelniczy na razie bez reszty wypełnia Star Wars oraz GoT w przerwach), a z filmami. Na razie jestem na drugim i w sumie nie jest aż tak źle, jak się obawiałem. Aczkolwiek wątpię, bym w najbliższym czasie miał okazję jakoś więcej ponadrabiać, wszak House of Cards już jest, a lada moment pojawi się także Daredevil, no i GoT serialowy też już majaczy na horyzoncie.