Tytuł: Homecoming

Po tym, gdy w kolejnych odcinkach swoje pięć minut dostawali po kolei: Sabine, Zeb oraz Ezra (tak jakby), przyszedł czas na dowódcę Ducha, panią idealną – Herę. Jak można się było jednak spodziewać od samego początku, a przynajmniej od czasu, gdy zostało ujawnione jej nazwisko, najciekawszym aspektem Hery jest jej słynny ojciec oraz łącząca ich relacja.

I tak oto Cham Syndulla, po występie w serialu The Clone Wars oraz w książce Lordowie Sithów, zadebiutował w serialu Star Wars Rebels, dzięki czemu dowiedzieliśmy się nieco więcej o zielonoskórej pilotce. Oczywiście nie wszystkie zagadki i niedopowiedzenia zostały wyjaśnione, ale teraz można domyślić się zarówno tego, skąd w Herze tak głęboko zakorzeniony idealizm i pragnienie walki o większą sprawę, a także to, czemu prowadzi swą walkę w sposób diametralnie różny od swego ojca.

Mimo to, ich stosunki i emocje z nimi związane (lub ich brak) nie zawsze wydają mi się wiarygodne, i chyba to najbardziej mierziło mnie w tym odcinku, to oraz ponownie jego przewidywalność, która powoli stała się znakiem rozpoznawczym produkcji. Nawet teoretycznie zaskakujący zwrot akcji nie był zbyt zaskakujący, aczkolwiek on przynajmniej pozostał w zgodzie z zaangażowanymi weń postaciami i wypadł wiarygodnie.

Mieliśmy tutaj też inny, jak dla mnie równie ważny, choć przedstawiony dużo subtelniej, temat. A mianowicie Kanan i jego stosunek do Chama. Otóż nasz prawie-Jedi robił wszystko, by przypodobać się Bohaterowi Ryloth i wypaść w jego oczach jak najlepiej. Oczywiście, mógł to być po prostu podziw (jak w przypadku Sabine) dla legendarnego i niezwykle charyzmatycznego dowódcy który dodatkowo pamiętał kim naprawdę byli Jedi, jednak dla mnie oczywistym było, że u źródeł zdenerwowania Kanana (prowadzącego do kilku całkiem niezłych, humorystycznych scen) leżało coś z goła innego, motyw, który był starannie pomijany, a mianowicie uczucie (być może nawet odwzajemnione), którym Kanan darzy Herę. W końcu czy jest dla chłopaka/faceta bardziej stresująca chwila, niż poznanie ojca swej wybranki, szczególnie, jeśli ojcem jest ktoś taki, jak Cham Syndulla.

Oczywiście, po Ataku Klonów niektórzy wciąż mają serdecznie dość romansów w świecie SW, a Rebelianci jako serial początkowo przeznaczony dla młodszych widzów mógł chcieć unikać niejednoznacznych uczuciowych powiązań. Ja jednak uważam, że produkcja dużo by zyskała na wprowadzeniu i rozwijaniu tego właśnie wątku. Tym bardziej, iż nie sądzę, by Rebelianci mogli sobie pozwolić na rozwijanie wątków miłosnych w tempie Z Archiwum X.

No ale dość już o coulda, woulda, shoulda, bo warto na moment wrócić jeszcze to here and now, by  wspomnieć o zdecydowanie najlepszej rzeczy w odcinku Homecoming. Jest to właściwie drobiazg bez większego znaczenia, ale za to jakże pomysłowa i efektowna była współpraca Kanana z Ezrą. Nie będę wdawał się w szczegóły, by nie zepsuć Wam zabawy podczas oglądania, powiem tylko fastball special (miłościcy komiksów zrozumieją ;)).

Kończąc już i przechodząc do oceny, ostatni odcinek Rebeliantów, pomimo (jak zwykle) sporych uproszczeń, był bardzo solidną rozrywką, która (mam nadzieję) pchnie pewne wątki do przodu i zasłużył w moich oczach na ocenę 7/10.