Dziś jest taki dzień, kiedy ze smutkiem i nostalgią wspominamy tych, którzy odeszli. W sercach i pamięci fanów Gwiezdnych Wojen na pewno jest dziś sir Alec Guinness, Peter Cushing czy Christopher Lee. Ja również o ich odejściu pamiętam i nad stratą boleję, jednak przeżywam przede wszystkim straty, które dotknęły mnie najbardziej i miały charakter mocno osobisty…

Pierwszą śmiercią, której doświadczyłem było odejście moich dziadków, ale ona nie dotknęła mnie tak mocno jak powinna. Byłem przecież już w takim wieku, że koncept ogarniałem i doskonale zdawałem sobie sprawę z jego ostateczności, a z dziadkami byłem naprawdę zżyty. Co więcej na wczesnym etapie mojego życia, dziadkowie wychowywali mnie i opiekowali się mną na podobnym poziomie, co rodzice. Jednak gdy zacząłem dorastać, więź się rozmyła, wizyty u coraz starszych i zniedołężniałych seniorów rodu, stał się raczej obowiązkiem, niż przyjemnością. A gdy ich zabrakło, ja niemal od razu przeszedłem nad tym do porządku dziennego, a bardziej niż ich odejście, dołował mnie wywołany przez nie smutek mojej mamy.

Niestety niebawem po śmierci babci, odszedł też mój tata. Tutaj nie było już mowy o przechodzeniu do porządku dziennego, a rozpacz była ogromna i długotrwała. Była to przecież strata, która ugodziła nie tylko mojej serce, ale także budowany latami porządek świata, a śmierć zabrała osobę, która zawsze była obok mnie, służyła pomocą i radą, oraz która kochała mnie ponad życie. A przy tym wszystkim, tata był przecież w sile wieku, nie rozumiałem więc jak coś takiego mogło się stać i przez długi czas nie mogłem w to uwierzyć.

Ale jeśli mój tata był za młody by odejść, to co powiedzieć o mojej ukochanej Iwonce, która odeszła równie nagle, ale jeszcze bardziej niesprawiedliwie, mając zaledwie 25 lat. Tutaj rozpacz nie była może tak skondensowana i nie pojawiała się w jednorazowych, silnych wyrzutach, ale była chyba jeszcze bardziej dojmująca i zaowocowała wieloletnią depresją. Dziś o Iwonce wciąż pamiętam, a jej zdjęcie wciąż ma miejsce w moim portfelu, ale ostatecznie z jej stratą udało mi się pogodzić i choć wciąż zdarza mi się uronić nad nią znacznie więcej niż jedną łezkę, poszedłem dalej. Żałuję tylko, że choć pamięć pozostała, to od tak dawna nie odwiedziłem już Iwonki, bo choć to praktycznie drugi koniec Polski, przez długi czas jeździłem do niej regularnie (aczkolwiek wolałem pamiętać jej życie, nie śmierć, dlatego zamiast na Wszystkich Świętych, jeździłem w dniu, w którym obchodziła by urodziny).

I to są właśnie osoby, które odeszły, ale w moim sercu na zawsze zajmować już będą miejsce wyjątkowe i to właśnie im zapalę dla nich znicze – ale dopiero jak zrobi się już całkiem ciemno, kiedy cmentarze się wyludnią i wyglądać będą iście magicznie (choć wciąż smutno).