Jak wiadomo, poza wszystkimi swoimi zaletami, Kraków ma też jeden wielki problem. No dobrze, problemów ma oczywiście znacznie więcej, ale gdy tylko zaczyna się zima, jeden wysuwa się zdecydowanie na pierwsze miejsce, a jest to oczywiście smog.

I nie chodzi tutaj o jakiś rachityczny smożek, który normy przekracza o jakieś kilka czy kilkadziesiąt procent. Nasz wawelsko-krakowski poniżej pewnego poziomu nie schodzi, a że jest to poziom co najmniej 500 procent, to już niestety nasz spory problem, bo szybko zaczynamy się zbliżać do poziomu Pekinu czy paru innych chińskich metropolii. Powszednieje już więc powoli widok ludzi w maseczkach, a u rowerzystów to już norma praktycznie. Zresztą ja sam często n dwóch kółkach się przemieszczając, zastanawiam się, czy ochrony jakiejś mieć nie powinienem.

Ale z drugiej strony żyję w Krakowie od urodzenia i ok, może nie zawsze było tak źle, ale z wszelkimi normami zanieczyszczeń na bakier jesteśmy od lat, a ja, odpukać, na zdrowiu nie podupadłem, w astmę czy inne tego typu wynalazki się nie zaopatrzyłem i innych ujemnych skutków smogu (poza czasami śmierdzącym powietrzem) też nie odczuwam, może więc wcale nie jest tak źle i nie ma co panikować. Może po prostu płuca współczesnego człowieka ewoluowały wraz z cywilizacją i przygotowane na smogi wielkiego miasta?

Wiara czyni cuda, więc ja właśnie w coś takiego wierzył będę, a jeśli okaże się inaczej… Cóż, przedsięwezmę należyte środki ostrożności – o, takie: