Jak wiadomo, do pracy dzień w dzień jeżdżę na rowerze. Wiadomym powinno być jeszcze dobitniej, że robię to, nie dlatego, że jestem jakimś hipsterem czy innym cykloseksualistą. Robię to, bo a) mam blisko, więc jest to opcja najszybsza, b) jest to też opcja najtańsza, a jak wiadomo, dla Krakusa to argument nie lada oraz c) kolana zryte latami gry w kosza i siatkę potrzebują dla odmiany ruchu zdrowego, a takim właśnie jest jazda na rowerze.

Kombinacja tych trzech czynników sprawia, że niewiele jest okoliczności, które sprawić mogą, bym rower pozostawił w domu, ale dziś pogoda zaskoczyła nie tylko drogowców, ale i mnie, więc chcąc nie chcąc musiałem przesiąść się na tauntauna…

 

No dobrze, ściemniam, pojechałem tramwajem. Ale ja nawet nie o tym chciałem, a o aurze właśnie, w końcu kto to widział, by w pierwszej połowie października spadł śnieg??? W końcu ostatnimi czasy zima przyzwyczaiła nas, że jeśli w ogóle przychodzi, to dopiero w okolicach Świąt… Wielkanocnych, a w październiku szybciej spodziewałbym się trzydziestostopniowych upałów, niż śniegu. I to nie jakiejś popierdółka, która cichaczem spadnie w nocy, a rano prawie nie ma po niej śladu, ale śnieg, którego nie ubywa (na godzinę 13.00 w Krakowie), a nie przybywa go tylko dlatego, że temperatura jest jednak jeszcze po jasnej stronie termometru.

Ale ja absolutnie nie narzekam, bo widok za oknem pierwszego śniegu zawsze nastraja mnie optymistycznie i poprawia nastrój (nawet jeśli trzeba wyciągać z szafy futra i kożuchy, oraz wygrzebywać jedyne nieprzemakalne buty). Tym niemniej nie spodziewałem się tego widoku tak szybko.

No ale przecież nie trzeba pytać o to najstarszych górali, bo i ja pamiętam jeszcze czasy, gdy taki śnieżny październik nie był może normą, ale też nie był niczym niezwykłym. Pamiętam, że będąc dzieckiem Dzień Wszystkich Świętych (wiem wiem, to już listopad, ale jednak), który zaśnieżony i mroźny bywał prawie zawsze (a pamiętam to dlatego, że właściwie zawsze kończyło się to dla mnie chorobą i zwolnieniem ze szkoły – jupi!). Nie było to przecież aż tak dawno, a tyle się zmieniło – widać ocieplenie klimatu nie jest aż taką ściemą, jak niektórzy chcieliby myśleć.

PS. Dzisiejszy numer aż prosił się o coś w temacie Rozkazu 66, ale jakoś nie miałem na to weny 😉