Pamiętacie swoje dziecięce marzenia (jakkolwiek śmieszne by Wam się one nie wydawały)? Oczywiście nie myślę tutaj o marzeniach dotyczących na przykład prezentów na zbliżające się urodziny czy Gwiazdkę (w wieku dziecięcym), czy też mokre, lepkie marzenia, jakich pełna jest głowa każdego dojrzewającego nastolatka, ale marzenia takie prawdziwe i wartościowe?
Cóż, ja właściwie miałem jedno jedyne, chciałem grać wyczynowo w koszykówkę. Oczywiście było to pokłosie karier moich rodziców, którzy na tym polu działali całkiem udanie. Ale ja oczywiście chciałem więcej, marzyło mi się zostanie pierwszym Polakiem na parkietach NBA. Jak wiadomo nic z tego nie wyszło, a z czasem pojawiały się inne, mniej lub bardziej realne marzenia. Dziś marzę o własnej restauracji (choć powoli skłaniam się raczej ku food truckowi), powszechnym uznaniu i rozpoznawalności dla mojego „dziecka, żony i kochanki”, no i oczywiście o miłości (koniecznie odwzajemnionej) pięknej kobiety. Niestety temu ostatniemu marzeniu sam własnymi ręcami lubię podcinać skrzydła. Ale marzyć nie przestaję, bo każdy musi mieć marzenia.
Bo, marzenia, marzenia, te duże i te maleńkie…