O tym, że gotować lubię bardzo, już chyba gdzieś kiedyś wspominałem, ale praca i mnogość innych aktywności sprawiają, że na gotowanie zostaje mało czasu i z reguły oddaję mu się późnymi wieczorami. Dziś był właśnie jeden z takich wieczorów, a na tę okoliczność znalazłem taki obrazek. On z kolei nasunął pewną refleksję. Ale zanim o niej, wytężcie pamięć i przypomnijcie sobie, kiedy po raz ostatni byliście na ognisku, smażyliście kiełbaski nabite na patyk i piekliście w żarze ziemniaki. Nie pamiętacie? Ja też nie.

Jest to chyba niestety znak naszych czasów i wpływ amerykańskiej mody, że ogniska, zastąpione zostały przez grillowanie. I owszem, taki grill ma liczne przewagi. Jest szybszy i wygodniejszy w obsłudze, rozstawić go można praktycznie na dowolnym skrawku wolnej przestrzeni i nie ściągnie na kark straży pożarnej, no i zrobić na nim można potrawy bardziej wyszukane i konkretniejsze.

Ale mimo wszystko ja bardzo tęsknię za ogniskami, gdzieś na odludziu, najlepiej nad jakąś rzeką (pomimo tego, że komary wtedy nie dawały żyć), tęsknię za kiełbaską z ogniska i pieczonymi ziemniaczkami, marzy mi się też legendarna prażonka, której nigdy nie było mi dane spróbować, ale przede wszystkim, ognisko mi się marzy, bo pragnę choć na chwilę znów poczuć ten klimat i związaną z nim beztroskę.