Cześć IV

Ostatni odcinek, a szczególnie jego końcówka, pozostawiła po sobie niesmak, który miałem nadzieję, że szybko zostanie zastąpiony innymi, zgoła odmiennymi wrażeniami. Niestety najwyraźniej przyjdzie mi poczekać jeszcze przynajmniej tydzień.

Mocny początek

Zaczęło się znów bardzo dobrze, od kolejnej klimatycznej sekwencji, choć tym razem mam do niej pewne zastrzeżenia. Chodzi mianowicie o wplatanie weń retrospekcji, które zamiast spotęgować ładunek emocjonalny, nieco go rozrzedziły, a całość była zbyt poszatkowana.

Był to niestety zwiastun obniżenia lotów. Do tej pory cały serial ciągnęła fenomenalna gra Ewana McGregora i Vivien Lyry Blair, ale także świetne napisanie ich postaci. Niestety w Części IV scenariusz zdecydowanie nie był już mocną stroną odcinka. Żadna ze wspomnianych gwiazd nie dostała okazji, by pokazać swój kunszt, a i ekranowa chemia między nimi tym razem nie była zbyt wyczuwalna. Nie wiem, czy zawinili scenarzyści, czy raczej reżyserka, ale zabrakło też należytych emocji, choć było kilka scen, które wzbudzić je zdecydowanie powinny.

Scenarzyści mają też na sumieniu niezbyt przekonujące rozwijanie postaci Revy. Cieszę się, że nie została ona spisana na straty, tak jak reszta występujących w serialu Inkwizytorów, ale ubolewam, że próby przybliżenia nam jej historii okazały się tak nieudolne.

Ciemność, widzę ciemność

Kolejna rzecz, która nie przypadła mi do gustu, to wizualna strona widowiska. Nie było może aż tak źle, jak w poprzednim odcinku z z ledwie widocznym Obim i Vaderem ganiającymi się pomiędzy hałdami, ale też nie było wiele lepiej. Mam wrażenie, że masa bardzo ciemnych ujęć zamaskować ma niedociągnięcia, czy to scenografii czy też choreografii. Jestem przekonany, że nie tylko ja spodziewałem się po tej produkcji filmowego niemal rozmachu i z pewnością nie jako jedyny jestem mocno zawiedziony tym, jak serial długimi momentami wygląda.

Nie wspomnę nawet o fabularnym czy reżyserskim niechlujstwie, lenistwie, czy pójściu na łatwiznę (sam nie wiem, czego tu był najwięcej), bo na tym etapie traktuję to jako „dobrodziejstwo” inwentarza towarzyszące każdemu nowemu projektowi i cena jaką płacimy za fan serwisy i ucztę dla oczu. Niestety Obi-Wan Kenobi zaczyna wyglądać tak, jakby obfitował w to, co złe, dając dużo za mało tego, co dobre, bo kilka klimatycznych scen z pewnością nie wystarczy.

Oczywiście można mieć nadzieję, że podobnie jak w przypadku poprzednich seriali, także i w przypadku Obi-Wana Kenobiego, to ostatnie odcinki będą kumulacją emocji, akcji, fan serwisów i fabularnego sprintu. Ale nawet jeśli tak będzie, to mam nadzieję, że niebawem doczekamy się serialu, który emocjonował i zachwycał nas będzie na przestrzeni całego sezonu (patrzę na Ciebie trzeci sezonie Mando).

Poprzednie recenzje

Oto nasza opinia na temat poprzednich odcinków: