Część III
Jak ten czas szybko leci… Albo raczej, jak mało odcinków ma ten Obi-Wan Kenobi. Oto bowiem jesteśmy na półmetku serialu, a nasz tytułowy bohater wciąż zdaje się mieć do przebycia ogromnie daleką drogą. Jest to chyba jednak jeden z tych przypadków, gdzie nie cel jest najważniejszy, a droga właśnie.
Co za początek!
Trudno byłoby sobie wyobrazić lepszy początek Części III, niż to, co mogliśmy obejrzeć. O ile medytującego i próbującego nawiązać łączność ze swym dawnym Mistrzem już widzieliśmy, o tyle proces „składania” Dartha Vadera i towarzyszące mu w tle kwestie, był fenomenalny i zbudował niesamowity klimat.
Tak rozpoczęty odcinek po prostu nie mógł być zły, co niebawem potwierdził niezmiennie świetny Ewan McGregor oraz nieustająco pozytywnie zaskakująca Vivien Lyra Blair. Momentami można mieć wręcz wrażenie, że to mała Leia jest główną bohaterką serialu, bo jej postać jest nie tylko świetnie zagrana, ale i bezbłędnie napisania, a jej relacja z Benem jest ozdobą każdego kolejnego odcinka.
Wszystko to, plus nieubłaganie zbliżający się Vader sprawiło, że po drugiej połowie odcinka spodziewałem się rzeczy epickich.
Stary Jedi i już nie może
Przez moment dobrą passę podtrzymało jeszcze rzucenie imienia jednego z ulubieńców fanów, zwiastując niejako jego powrót, ale potem zaczęło się robić gorzej. Sceny, na których miałem nadzieję piać z zachwytu, wzbudziły raczej zażenowanie, jakie poczuć można oglądając pojedynek Obiego i Vadera w Nowej nadziei. Dodatkowo zabrakło tutaj filmowego rozmachu, przez co kluczowe sceny, choć wzbudzały emocje, to wizualnie wyglądały dość biednie. Więcej spodziewałem się też tutaj po muzyce, która choć poprawna, niepotrzebne zrezygnowała z motywów, o które aż się prosiło.
Innymi słowy, za historię i jej prowadzenie należą się duże pochwały, za jej przedstawienie już niekoniecznie.
Eh, ta Inkwizycja
Naprawdę mam wielką nadzieję, że narzekanie w każdej recenzji na Inkwizytorów nie stanie się nową, świecką tradycją, ale prawda jest taka, że i tym razem mocno mi podpadli. O ile Trzecia Siostra jeszcze się jako tak broni, szczególnie jeśli wcześniej czy później nieco lepiej poznamy jej przeszłość, a Czwarta Siostra po prostu jest (kwestię mówioną dostała chyba tylko z litości) i nic więcej. O tyle przy postaci Piątego Brata znów mam niemały zgrzyt, szczególnie kiedy przypomnę sobie, jak przedstawiany był w Rebeliantach. Jedno co łączy te dwa źródła, to fakt, że o Piątym Bracie nie dowiadujemy się praktycznie nic. A szkoda, bo może to uczyniłoby jego postać bardziej znośną.
Ale najgorsza jest i tak sytuacja z Wielkim Inkwizytorem, która zdaje się stać w sprzeczności z dotychczasowym kanonem (nie mylić z Kananem). Nie wierzę co prawda, w to, że nastąpi retcon Rebeliantów, jednak twórcy pozostawiają sobie coraz mniej dróg wyjścia z zaistniałej sytuacji, a każda jedna wydaje się mocno naciąga.
Także Inkwizycja pozostaje solą w mym oku, ale na szczęście nie przeszkadza cieszyć się innymi aspektami serialu, które realizowane są prawdę dobrze, a czasami wręcz wspaniale.