Część I i Część II

Czekaliśmy, czekaliśmy i się doczekaliśmy! Ewan McGregor powrócił, a wraz z nim kilku starych znajomy, choć i nowych twarzy nie zabrakło. Czy oni wszyscy, dowodzeni przez Deborę Chow, sprostali ogromnym oczekiwaniom?

Nieznośny ciężar wielkich oczekiwań

Moi na pewno tak. Pierwsze dwa odcinki zdawać się mogą powolne (nawet sceny akcji czy pościgów realizowane są jakby w zwolnionym tempie), ale realizują one główny, moim zdaniem, cel twórców. Rewelacyjnie kreują przytłaczającą atmosferę beznadziei i zobojętnienia, która zbrukała nawet samego Obi-Wana. Ten został już niemal całkowicie złamany przez nowy galaktyczny ład, rzeczywistość, w której nie zdołał się odnaleźć, ale zmuszony był się dostosować.

Paradoksalnie, klimat ten i atmosferę potęgują pogodne scenki rodzajowe wprost z Alderaan i bezbłędna mała Leia, postać jakby z innej bajki, która szybko dowodzi, że wplecenie jej w fabułę serialu było bardzo dobrym posunięciem.

Ewan Wszechmogący

Nie byłoby jednak tych wszystkich, gdyby nie bezbłędny Ewan McGregor. Szkocki aktor już w Prequelach dowiódł, że urodził się, by grać Obi-Wana, ale dopiero jako Ben jest genialny. Nie jest to bowiem już tylko imię, które przyjął Mistrz Kenobi, by zmylić pościg, a wymuszona okolicznościami ewolucja. Ben jest stary i zgorzkniały, gdyż przekonał się, że Lordowie Sithów zdecydowanie nie są jego specjalnością.

W życiu ma on już tylko jeden cel, jedną jedyną rzecz, która przypomina mu, kim był Obi-Wan Kenobi. Tragizm polega jednak na tym, w imię swej misji, sprzeniewierza się zasadom, którym z takim oddaniem hołdował człowiek, którym Ben kiedyś był.

A skoro już o świetnie napisanych i fantastycznie zagranych postaciach mowa, to poza wspomnianą już Leią, wyróżnia się zdecydowanie Owen i mam wielką nadzieję, że pojawi się on jeszcze nie raz i nie dwa.

Eh, ta Inkwizycja

Poza ślamazarnymi i mało emocjonującymi scenami akcji, serial ma jeszcze jeden, poważny mankament, a mianowicie Inkwizycję, prawie całą właściwie. Na czoło wysuwa się tutaj oczywiście spartaczony wizualnie Wielki Inkwizytor. Zdaję sobie sprawę, że jego wygląd nie jest najważniejszy, ale nie przestaje mi być on solą w oku i rzeczą, która najskuteczniej mąci radość z oglądania serialu. Piąty Brat niewiele mu zresztą ustępuje, bo poza marnym wyglądem, dokłada jeszcze niespójności charakterologiczne, bo jakoś nie pamiętam, by w Rebeliantach jawił się ona jako głos rozsądku i, jeśli nie współczucia, to chociaż litości.

Nie jestem też fanem nagłego zwrotu akcji, który zaserwowali nam twórcy w jednej z ostatnich scen. Nie chodzi nawet o fakt, że fabularnie mi on nie pasuje, a raczej o to, że tworzyć może dość poważną schizmę w nowym kanonie, którą ewentualnie łatać trzeba będzie mocno naciąganą fabułą.

Tym niemniej, pierwsze dwa odcinki zasłużyły u mnie na spory plus, a Ewan McGregor daleko w tyle pozostawił legendarnego Aleca Guinnessa.