Jakiś czas temu, gdy zadebiutowała seria krótkich animacji Galaxy of Adventures, przedstawiająca wiele z najsłynniejszych momentów w historii Star Wars w wersji rysunkowej. Zamiast animacji 3D, twórcy zaprezentowali nam klasyczną, dwuwymiarową stylistykę, mocno wzorowaną na anime. Jedni byli mocno sceptyczni i widzieli w tym tanie odcinanie kuponów od marki. Inni – w tym ja – widzieli w tym wizualną ucztę i ciekawy pomysł na nieco inne, bardziej „odjechane” ujęcie wielu kultowych scen. Krótko po premierze projektu naszła mnie myśl – w zasadzie, czemu nie mieliby zrobić pełnego projektu w tej stylistyce? W końcu już jeden „duży” serial tego typu dostaliśmy, w postaci Clone Wars Genndy’ego Tartakovsky’ego, do dziś cenionego przez wielu fanów. I… w końcu się doczekaliśmy.
Star Wars Visions
Star Wars: Visions nadchodzi, jako seria animacji osadzonych w świecie Star Wars, prosto z japońskich studiów zaprawionych na rynku anime. I jak się okazało niedawno – projekt zostanie rozwinięty przynajmniej przez jedną książkę, Ronina autorstwa Emmy Mieko Candon.
Nie ukrywam, że od samego początku byłem ogromnym entuzjastą tego projektu. Po pierwsze – tak, jak to ujął kiedyś w jednym z wywiadów sam George Lucas, urok animacji polega na możliwości nadawania jej niezwykłego wyglądu i formowania jej dowoli, niczym dzieła sztuki. A jak dostaniemy solidnych animatorów, którzy dostaną wolną rękę – nie mam wątpliwości, że przynajmniej część tych produkcji pokaże nam świat Star Wars w nieco mniej oczywistej stylistyce. W naszym uniwersum nie brakuje niczego – ogromnych metropolii, dziwacznych ras obcych, tajemniczych stworów, biomów pełnych niezwykłych roślin, efektownych bitew w kosmosie… to wszystko w rękach artystów może dać nam możliwość zanurzenia się w dziwacznym, fascynującym wszechświecie. Po prostu samograj.
Po drugie – w świecie animacji prędzej zobaczymy rzeczy, na które raczej w aktorskim SW nie ma co liczyć. Pamiętacie walkę Ventress z Anakinem z klasycznego Clone Wars? Albo efektowne starcia ze zwiastunów The Old Republic? Wszystkie bardziej „przegięte” walki, ukazanie użytkowników Mocy jako półbogów, najpotężniejsze techniki Mocy – tego w kinowym SW nie zobaczymy za dużo. Czy to ze względu na kwestie budżetowe (w telewizji), czy średnie wpasowanie tego rodzaju rzeczy do narracji prowadzonej w filmie. Dzięki umowności animacji te sceny zadziałają dużo lepiej, wpiszą się dobrze w estetykę i zostaną na pewno dobrze przyjęte przez publikę. Zresztą jestem przekonany, że póki co to jedyna nadzieja dla tych z nas, którzy marzą o gwiezdnowojennych starciach w klimacie Final Fantasy VII: Advent Children czy Devil May Cry.
Poza tym? Jeśli faktycznie ma to być seria luźno powiązanych „nowelek” w świecie SW (takie gwiezdnowojenne Black Mirror), nie ma co gdybać nad fabułą i postaciami. Można tylko trzymać kciuki, by para poszła zarówno w animację, jak i w opowieść. W świetle zapowiedzi książkowego rozwinięcia cyklu raczej można założyć, że twórcy również mają takie podejście, oby naprawdę tak było.
„Japońskie” Gwiezdne wojny
Na pewno ciekawie będzie zobaczyć bardziej „japońskie” przedstawienie uniwersum na ekranie. Dotychczasowe skromniejsze próby (jak projekt Star Wars Manga czy wspomniany miniserial) sprawdziły się nieźle, większy projekt z okazalszym budżetem zdaje się naturalnym ich rozwinięciem. No i moim zdaniem stanowi wspaniały ukłon w stronę japońskich fanów.
Jak może już wiecie, Star Wars w Japonii cieszy się ogromną popularnością, raz na kilka lat można też usłyszeć o naprawdę niesamowitych gwiezdnowojennych inicjatywach z tamtego podwórka (plakat Epizodu VII wyhodowany na polu ryżu? Ogromna lodowa rzeźba przedstawiająca postaci sagi? Łączenie tradycyjnej sztuki z elementami SW i wystawianie jej m.in. w zabytkowej części Kioto? Polecam zainteresować się tematem!). Japońscy fani to nie tylko świetny rynek zbytu (zwłaszcza dla gadżetów), ale i zgrana społeczność, której kreatywność, oddanie i pozytywne zakręcenie na punkcie SW jest od lat doceniane przez Lucasfilm – wystarczy sprawdzić nagrania z „czerwonych dywanów” w Tokio czy poczytać nieco o kampaniach reklamowych wymierzonych w ten rynek. Ale z drugiej strony, nieco niepokoi mnie jedna rzecz…
A mianowicie – potencjalna przesadna orientalizacja całości projektu. Jasne, Star Wars od samego początku garściami czerpało z kultury Kraju Kwitnącej Wiśni. Ale niestety, obawiam się, że jeśli ekipa od Visions i Ronina przekroczy pewną granicę, czeka nas tania próba grania na „orientalistycznej fantazji” i zobaczymy przeniesione do projektu wszystkie możliwe stereotypy na temat kultury japońskiej. Samotni wojownicy, kosmiczni „ninja”, gadki o honorze, wielkookie postaci, kawaii potworki itd… to się na pewno sprzeda, w końcu fenomen Cool Japan nie zna granic. Ale czy właśnie taka ścieżka – granie na tym, co modne, odwoływanie się do wyświechtanych i wielokrotnie obalanych stereotypów i popularnych wyobrażeń o egzotycznej dla większości odbiorców kulturze – może wyjść Gwiezdnym wojnom na dobre? Wątpię i mam nadzieję, że odwołania do powielanych w typowej dla anime narracji archetypów i innych elementów kultury Japonii będą odpowiednio zrobione. Nie wrzucone na siłę w ilości hurtowej, byle przykuć uwagę jako „coś egzotycznego”, a umiejętnie wkomponowane w resztę kanonu i zrobione z pomysłem.
Bo inaczej dostaniemy takiego Frankensteina – ni to pasuje do SW, ni do świata mangi i anime… tak na szczęście być nie musi. O efektach przekonamy się niebawem, mimo wspomnianych obaw serio nie mogę się doczekać!