Po wydarzeniach filmu Skywalker. Odrodzenie Rey pozostawia przygotowania do Dnia Życia w rękach swoich przyjaciół, a sama w towarzystwie BB-8 udaje się na na nową przygodę, by zgłębiać tajniki Mocy. W tajemniczej świątyni Jedi Rey zostaje wciągnięta w szaloną wyprawę poprzez czas i przestrzeń i trafia w najważniejsze momenty całej Sagi Skywalkerów. Dzięki temu spotka Luke’a Skywalkera, Dartha Vadera, Yodę, Obi-Wana Kenobiego i innych ikonicznych bohaterow i złoczyńców ze wszystkich dziewięciu filmów. Ale czy uda jej się powrócić na czas, by zdążyć na ucztę z okazji Dnia Życia i poznać prawdziwe znaczenie świat? Będziecie musieli obejrzeć, żeby się przekonać.

Nigdy nie byłem wielkim fanem klockowych produkcji filmowych, czy serialowych, a i gry patrząc z boku (bo graczem nie jestem) nie wyglądały nadzwyczajnie. Oczywiście świadom byłem świetnych recenzji, a fragmenty różnych produkcji, które tu i ówdzie zdarzało mi się zobaczyć potwierdzały, że filmom i serialom spod znaku LEGO warto by dać szansę. Ale ja jakoś wciąż nie mogłem się do tego zebrać.

Z drugiej strony mieliśmy niesławne, oryginalne Star Wars Holiday Special, czyli najmroczniejszy rozdział historii odległej galaktyki. Film tak zły, że nawet sam George Lucas chciał wymazać go z pamięci (i powierzchni ziemi). Twór tak tragicznie słaby, że zyskał już status niemal kultowego. Ja jednak tej kultowości nie dostrzegłem i Holiday Special nigdy nie zdołałem obejrzeć.

Kiedy jednak gruchnęła wieść, że powstanie nowe Holiday Special i to w wersji LEGO, której prześmiewcza i często autoironiczna forma zdawała się dla tego projektu stworzona, z miejsca byłem, mówiąc kolokwialnie, kupiony. Moje nadzieję i oczekiwania podbudowały dodatkowo kolejne klipy i zwiastuny, a także świetne plakaty. W końcu nadszedł dzień premiery i…

No właśnie, i jak wypada LEGO Star Wars Holiday Special? Przekonajcie się…

Fabuła

Ciężko mówić tutaj o fabule per se, raczej o pretekście dla przedstawiania kolejnych scenek rodzajowych prezentujących Rey w najróżniejszych miejscach i czasach. Ale pretekst ów był całkiem niezły. Nawet w normalnej produkcji byłby od biedy do zaakceptowania, a w filmie kloczkowym sprawdzał się śpiewająco i otwierał niemal nieskończone możliwości.

Niestety na tym z pozytywami koniec, bo choć potencjał był, to twórcy nie potrafili lub nie dostali możliwości jego wykorzystania. Problem w tym, że całość okazała się bardzo krótka, przez co Rey do kolejnych miejsc i bohaterów przeskakiwała niemal z szybkością Sokoła wykonującego mikroskoki. Bardzo ucierpiały na tym nietypowe spotkania stanowiące podstawę filmu. Niektórych bardzo żałował nie będę, ale znalazłoby się też kilka takich, które z powodzeniem mogły dostarczyć widzom znacznie więcej rozrywki, a tak to nie zdążyły się nawet porządnie rozwinąć.

Po macoszemu potraktowane zostały też niektóre postaci, którym czas ekranowy ograniczony został do absolutnie niezbędnego minimum. Na pocieszenie dostaliśmy małą zapowiedz tego, co czekać nas może w przyszłości, jeśli twórcy zdecydują się eksplorować czasy po Epizodzie IX. Mowa tutaj o Finne, który pod okiem Rey zaczynał swoje szkolenie na Jedi, co potwierdzałoby doniesienia o jego wrażliwości na Moc. I to był chyba jedyny wątek, któremu, poza podróżami w czasie i przestrzeni, poświęcono choć odrobinę czasu.

Humor

Ktoś powie, że nie liczy się ilość, a jakość i jeśli humor był na poziomie, do którego filmy i seriale LEGO nas przyzwyczaiły, to i tak nie ma na co narzekać. To prawda, ale problem w tym, że LEGO Star Wars Holiday Special pozbawiony był błysku, który widziało się już na pierwszy rzut oka z innych klockowych produkcjach. Owszem, zdarzały się żarty dobrze i parę razy szczerze się zaśmiałem, ale nawet one nie były czymś, co nazwałbym wybitnym i pamiętał przez długi, długi czas.

Większość była natomiast dość toporna i przewidywalna, a trafiło się też parę sucharów, których nie powstydziłby się sam Karol Strasburger. I w tym aspekcie LEGO Star Wars Holiday Special rozczarowało mnie chyba najbardziej. Nie mogę powiedzieć, że podczas seansu się męczyłem i zmuszałem się, by dotrwać do końca. Film okazał się rozrywką lekkostrawną i momentami wcale przyjemną, ale skłamałbym mówiąc, że nie liczyłem na dużo dużo więcej, tym bardziej, że odniosłem wrażenie, że wszystkie najlepsze sceny pojawiły się w zwiastunach.

Dlatego też zgodzić się muszę z opinią, na którą napotkałem się gdzieś w sieci, że LEGO Star Wars Holiday Special najbardziej udały się plakaty. Dlatego też na zakończenie mała ich galeria.

A tutaj bonusowy, tym razem już fanowski plakat: