Komiks: Thrawn 001
Scenariusz: Jody Houser
Rysunki: Luke Ross
Historia: Thrawn, part I

Czy komiksowe adaptacje filmów z fanowskiego punktu widzenia mają sens? Przypadki Przebudzenia Mocy i Łotra 1 pokazały, że raczej nie. Ta druga pokazała przynajmniej kilka ciekawych, acz pozbawionych znaczeni scen, ale bez obu miniserii-adaptacji przejść można obojętnie i nikomu do szczęścia nie były one potrzebne. Jaki wobec tego sens ma robienie komiksowej wersji książki? Odpowiedź zdaje się oczywista – żaden! Chyba, że mowa tutaj o triumfalnym powrocie na łono nowego kanonu kultowego Timothy’ego Zahna i jego sztandarowej postaci – Mitth’raw’nuruodo.

Oczywiście Thrawn powrócił już w Rebeliantach, ale wielu fanów zgodzi się zapewne, że dopiero nowa powieść Zahna należycie go przedstawiła i oddała sprawiedliwość. I to właśnie ta powieść, jedna z najlepszych w nowym kanonie, poddana została skomiksowaceniu.

Historia

Kiedy zapowiadano komiksową adaptację Thrawna, obiecano też fanom zupełnie nowe sceny, które wyjdą poza książkowy oryginał. W pierwszym numerze serii niestety na obietnicach się skończyło, a my zostaliśmy z niczym. Oczywiście tylko jeśli przez „nic” mamy tutaj na myśli naprawdę dobrą historię, ciekawe postaci, także te drugoplanowe oraz początki „nowej” historii jednego z najbardziej lubianych antagonistów Odległej Galaktyki.

Oczywiście żadna w tym zasługa Jody Houser, bo wszystko to dostała ona na tacy z pozdrowieniami od Timothy’ego Zahna, więc to jemu ponownie należą się ogromne słowa uznana za stworzenie historii, która nawet nieco okrojona i dopasowana do komiksowego medium sprawdza się świetnie.

Rysunki

Czytając komiks Thrawn 001, odniosłem wrażenie, że wyjątkowo duży wpływ na jego odbiór miały rysunki. Nie mam tutaj na myśli, ze były one wyjątkowo szkaradne, czy też nadzwyczaj piękne, ale były ważne. Luke Ross charakteryzuje się specyficznym, surowym, a czasami i nieco mrocznym stylem. Dlatego też idealnie sprawdził się on i jego rysunki na wczesnym etapie historii, gdy Mitth’raw’nuruodo wciąż jest tajemniczym i śmiertelnie niebezpiecznym obcym dybiącym na życie imperialnych szturmowców, pilotów i oficerów.

Niestety „ucywilizowany” Thrawn i jego życie w imperialnej akademii wychodzące spod pędzla Luke’a Rossa prezentuje się już znacznie mniej klimatycznie i po prostu słabiej. Aczkolwiek, mając w pamięci dalszy rozwój historii jestem spokojny, że przez większa jej część rysunki powinny z nią świetnie współgrać.

Ale czy warto?

Myślę, że każdy czytając komiksowego Turawa, zada sobie pytanie, czy naprawdę komiksowa adaptacja powieści, była tym, czego potrzebowaliśmy. O dziwo ja skłaniam się ku temu, że i tak cieszę się, że ona powstała. Oczywiście nie dowiemy się z niej nic nowego, a nawet jeśli jakieś sceny dodatkowe się pojawią, to rewolucji one nie wprowadzą. Jednak przeczytanie powieści wymaga znacznie więcej czasu, niż przekartkowanie kilku komiksowych zeszytów, więc jeśli kiedyś przyjdzie mi ochota, by odświeżyć sobie historię początków Thrawn jako imperialnego oficera, a czas będę miał bardzo ograniczony, komiks może okazać się idealnym rozwiązaniem.

Ale żeby było jasne – absolutnie nie twierdzę, że można przeczytać komiksy zamiast książki! Jest ona zbyt dobra, by ktokolwiek, kto nazywa się fanem (czy nawet „prawdziwym” fanem) mógł jej nie przeczytać.

Kolejną rzeczą, którą z pełną stanowczością muszę zaakcentować jest fakt, iż od komiksowej adaptacji powieści wolałbym zupełnie nową historię z Thrawnem w roli główniej i nie jestem w stanie rozumieć, czemu dostaliśmy to, co dostaliśmy.

Tym niemniej trzeba się cieszyć tym, co mamy, bo prawda jest taka, że jeśli czytaliście książkę to z przyjemnością przypomnicie ją sobie w wersji obrazkowej (chociażby po to, by przekonać się jak wygląda Eli Vanto). A jeśli nie czytaliście i czytać nie planujecie, to będzie to dla was po prostu świetny komiks.

Warianty okładki

A oto galeria wariantów okładek komiksu Thrawn 001: