Nie tak dawno temu fanów Gwiezdnych Wojen poruszyła wiadomość o przywróceniu do oficjalnego kanonu pierwszej postaci z „Legend”. Chodzi o Wielkiego Admirała Thrawna, wybitnego stratega, który według pierwotnej wersji dźwignął z kolan Imperium rozbite po porażce na Endorze. Postać nie tyle uwielbianą przez sympatyków Expanded Universe, co wręcz uważaną za „świętą”.

A wszystko na rzecz serialu Rebelianci. Poza tym, że bohater odgrywa tam jedną z istotnych ról, będzie można o nim poczytać w książce zatytułowanej „Thrawn”. Wyjdzie ona spod pióra samego Timothy’ego Zahna, twórcy postaci, autora wielu znakomitych powieści z uniwersum Star Wars.

Obudziło to w fanach skrajne emocje, należy bowiem pamiętać, że pośród nich znajduje się liczna grupa, która do dziś nie wybaczyła Disneyowi „zresetowania” Kanonu. Dało się słyszeć głosy jakoby powrót Wielkiego Admirała miał być zagraniem „pod publiczkę”. Ot swoistą próbą zjednania sobie fanów, dla których „Legendy” liczą się bardziej, niż obecne produkcje. Oczywiście wszystko na podłożu finansowym, w końcu sympatycy dawnego kanonu zasilali markę Star Wars niemałymi kwotami. Czy faktycznie tylko o to chodziło? Nie da się ukryć, że był to na pewno jeden z powodów. Czy najważniejszy? Trudno stwierdzić, ważne natomiast jest to, by zdawać sobie sprawę i nie negować także innych.

Przede wszystkim tego, że Disney i Lucasfilm Story Group wcale nie gardzą dotychczasowym dorobkiem świata SW. EU jako całość musiało trafić do kosza, bo było zbyt chaotyczne i niespójne, ale nic nie stało na przeszkodzie wykorzystania najlepszych jego elementów? Dlatego kiedy Dave Filoni potrzebował w Rebeliantach solidnego szwarccharakteru, to jeden z najbardziej kultowych imperialnych dowódców,Wielki Admirał Thrawn był kandydatem idealnym. Wprowadzenie postaci już dawno stworzonej, to też oszczędność czasu i pieniędzy, w końcu jedyne co potrzeba to kilka drobnych zmian, by dostosować ją do obowiązujących warunków. A skoro można w ten sposób dogodzić jeszcze większej ilości fanów i sprawić, że wpływy do Disneyowskiego budżetu się powiększą, to czemu nie? Taka decyzja była po prostu logiczna i zrozumiała.

Kolejna rzecz, o której zapomnieli fani w natłoku emocji, to mentalność twórców. Zarówno Kathleen Kennedy, jak i Dave Filoni, jako osoby zarządzające wielkimi projektami, muszą mieć większy dystans do świata, który tworzą. Dla nich fakt, że od paru lat w SW istnieją dwie linie fabularne był i zapewne nadal jest bardziej powodem do radości, niż do smutku. Dlatego też przywrócenie Thrawna naprawdę traktowali, jako hołd dla dorobku poprzedniego kanonu. Podczas gdy rzesza zagorzałych fanów zarzucała im „świętokradztwo”, przy okazji krytykując samego Timothy’ego Zahna za to, że zamierza w tym uczestniczyć.

“Learn about art, Captain. When you understand a species’ art, you understand that species.”

Co się zaś tyczy autora i jego pozycji w całym przedsięwzięciu… Kiedy zapadła decyzja o wsparciu nowej historii Wielkiego Admirała książką w całości mu poświęconą, naturalnym kandydatem do jej napisania został oczywiście twórca postaci. Timothy Zahn, któremu na pewno nie do końca podoba się to, że wiele jego dzieł „wyleciało” poza oficjalny Kanon, jedyne co mógł zrobić, to przystać na propozycję Disneya. W innym wypadku projekt do zrealizowania dostałby po prostu ktoś inny. Nie może zatem dziwić fakt, że Timothy Zahn nie chciał, by ktoś bawił się w jego piaskownicy. Zresztą jeśli ktoś mógł sprawić, by w nowym kanonie zostało ze „starego” ukochanego Thrawna jak najwięcej, to osobą tą był właśnie Timothy Zahn. To czy pan Zahn potraktuje fanów poważnie i przemyci w powieści jak najwięcej smaczków z „Legend” podobnie, jak James Luceno w „Tarkinie” okaże się już niedługo, gdyż premiera książki zaplanowana jest na kwiecień tego roku.

A odnośnie samej postaci Thrawna, to oglądając Rebeliantów widzimy, że wiele się nie zmieniła względem pierwowzoru. Jest to ten sam bohater, tyle że w innych okolicznościach i okresie. Oczywiście w nowym kanonie zabraknie historii, z której zasłynął (Dziedzic Imperium, Ciemna Strona Mocy, Ostatni Rozkaz) ale wszystko wskazuje na to, że o jego autentyczności nie będzie trzeba fanów długo przekonywać. Pozostaje tylko pytanie czy pokochamy go odświeżonego, czy już na zawsze pozostanie symbolem głupio zmarnotrawionego ponad trzydziestoletniego dziedzictwa Star Wars?

Takiej sytuacji, sytuacji przywracania postaci z „Legend” trzeba było się spodziewać od samego początku, ale jednak w fandomie, a szczególnie konserwatywnej jego części, zawrzało. Być może szok był spotęgowany „kalibrem” wydarzenia – bądź co bądź Wielki Admirał Thrawn to chyba najbardziej rozpoznawalna postać z Expanded Universe, koło Mary Jade, czy Dartha Revana. Nie zmienia to faktu, że mimo wszystko dość długo czekaliśmy na podobne wydarzenie, a możemy mieć pewność, że to zaledwie początek. Zobaczymy jak dużą rolę odegra sam Thrawn w nowych Gwiezdnych Wojnach. Czy skończy się tylko na serialu i książce, czy może też ujrzymy go w którymś z filmów? Zranionym sercom fanów starego Kanonu oglądanie klasycznych postaci przyniesie albo odrobinę pocieszenia, albo trzykrotnie silniejszy ból. Tak czy owak, rewolucja się już zaczęła…

„But it was so artistically done…”