Wpisy blogowe, poza luźnymi i nie zawsze ściśle związanymi z tematyką portalu, przemyśleniami redaktora naczelnego, są też swoistym kalendarzem, w którym odliczam dni do premiery najbliższego filmu spod znaku Star Wars. Do Rogue One zostało zatem… 117 dni.
Dzieci ze swej natury boją się przeróżnych rzeczy, wśród których często są pająki, węże, owady, złodzieje (przynajmniej ja tak miałem będąc dzieckiem) czy inni rozbójnicy (choć teraz czas chyba zacząć wpajać strach przed islamistami), nauka, obowiązki, duchy, potwory (ja szczególnie bałem się tych wyłażących ze zsypu), czy przede wszystkim, dentysta.
Ale ponad wszystko, dzieci boją się ciemności, a ja strach ten jestem w stanie zrozumieć. Jego genezę nakreślił ustami wampira Regisa, mistrz Sapkowski. W skrócie chodziło o to, że człowiek jest istotą solarną, do funkcjonowania w nosy przystosowaną znacznie gorzej. Dlatego też ciemności stara się rozjaśniać jak tylko może, bo to właśnie w niej czają się wspomniane już pająki, węże, złodzieje, duchy, potwory, czy… dentyści.
Dla mnie ciemność sama w sobie nigdy nie była może tak straszna, a z upływem lat oswoiłem się z nią już całkowicie. Pod warunkiem, że jest to ciemność „miejska”, która nigdy taka całkiem ciemna nie jest. Gdy przychodzi jednak do ciemności plenerowej i to z dala od cywilizacji, do głosu dochodzą wszelkie atawistyczne lęki i nawet ja, stary chłop zerka czasami ukradkiem, czy gdzieś, skądś nie wyskoczy na mnie jakiś islamista. Oczywiście racjonalne myślenie góruje nad atawizmami, tym niemniej nocne przechadzki w terenie są dla mnie czystą przyjemnością. A do nocnego lasu, to i wołami by mnie nikt nie zaciągnął (to z kolei zasługa Twin Peaks oraz Blair Witch Project), wszak the night is dark and full of terrors, ewentualnie nasze rodzime ciemność, widzę ciemność.
A skoro już jest tytuł taki, a nie inny, to jeszcze bonus: