No i stało się, kolejny rok szkolny przeszedł do historii. Kiedyś był to dla mnie jeden z najszczęśliwszych dni w roku, później zaledwie wyznacznik, że rozpoczęły się wakacje, przynajmniej mniej więcej. Następnie dzień ten był dniem zadumy, jak to dzieci z roku na rok coraz wcześniej coraz dojrzalej wyglądają, a teraz dzień ten jest po prostu kolejnym piątkiem. Pewnie bym nawet nie zauważył nawet, że rok szkolny się skończył, gdyby nie niezawodny Facebook, na którym mam wrażenie co drugi rodzic dziecka w wieku wczesnoszkolnym, na owo dziecko musiał się polansować.

Zresztą przekonuję się, że zastraszająco dużej części społeczeństwa media społecznościowego tylko temu służą. Jest zatem lansik „na wakacje” typu „patrzcie gdzie to ja nie byłem, a przy okazji czego to ja nie jadłem, bo „na jedzenie” też sporo jest lansów, koniecznie z hasztagusiem foodporn (no dobra, też tak może z raz czy dwa robiłem, więc nie będę aż tak potępiał). Oczywiście najpopularniejsze są lansiki na noworodki i konkursy, który bobas zbierze więcej Like’ów, oczywiście jak dziecko w latach się posuwa, to lansik nie ustaje, no chyba, że pociecha wchodzi już w fazę buntu. No ale w dzień taki jak dziś, to lansik na dzieciaka ze świadectwem czy na galowo obowiązkowy.

No a jak ktoś nie ma dzieci, to lansować się zawsze może na zwierze. W tym celu przede wszystkim koty są wykorzystywane – ktoś dla sierściuchów w końcu znalazł jakieś zastosowanie.

I tak, nie mylicie się, jeśli na tym etapie doszliście do wniosku, że za działalnością taką nie przepadam, bo w zależności od przejawów mnie ona denerwuje, lub tylko śmieszy. Uznaję tylko jeden rodzaj lansu, a mianowicie lans na Star Wars! O, tak jak Ci ze zdjęcia, którzy w ogóle trzy w jednym mają – lans na dziecko, psa i Star Wars – aż dziw, że jeszcze królami internetów nie zostali 😉