Dziś świętujemy kolejne urodziny, tym razem Hayden Christiansen, czyli jeden z najbardziej wykpiwanych i nielubianych aktorów, którzy kiedykolwiek pojawili się w Gwiezdnej Sadze.

Trzeba się jednak zastanowić (zresztą robiłem to nie raz), czy aby na pewno cała wina spada na kanadyjskiego aktora? Owszem, nie wspiął on się na szczyty aktorskiego rzemiosła (na potwierdzenie tego dostał Złotą Malinę – jedną ma za SW, drugą za inne dokonania), tym niemniej wątpię, że nawet Al Pacino czy Robert de Niro wycisnęli wiele więcej z tak tragicznie rozpisanej postaci i dialogów drewnianych bardziej, niż Grzegorz Rasiak za najlepszych lat.

Dlatego też zamiast hejtować Haydena, zaśpiewajmy mu

„Sto lat, sto lat
Niech żyje, żyje nam…”

Tym bardziej, że znajduje się on w wieku idealnym – 35 lat. I nie mówię tak tylko dlatego, że jesteśmy równolatkami, po prostu tak jest, przynajmniej dla faceta. Do tego czasu dąży on się już z reguły pozbyć większości gówniarskich nawyków i dziecinnych pasji, potrafi być kochającym ojcem i statecznym mężem, a jego włosy wciąż jeszcze dzielnie odpierają ataki siwizny i zakoli. Także nie zdziwiłbym się, jakby w dobie remaków i odgrzewanych kotletów (ja dziś jadłem na przykład odgrzewanego sznycla ;)) już niebawem pojawił się serial „Trzydziestopięciolatek”.