Zebrałem się w końcu i przeczytałem pierwszy tegoroczny numer wydawnictwa Star Wars Komiks. Zbierałem się do tego dość długo, bo wiedziałem doskonale, co mnie w nim czeka, bo zarówno mini serię Princess Leia, jak i Shattered Empire przeczytałem już wcześniej w oryginale, i ani jednej, ani drugiej nie oceniałem dość wysoko.

Coś się jednak zmieniło, o ile wcześniej, bo pierwszym czytaniu, wyżej stawiałem Shattered Empire stawiałem wyżej, tak po drugim stwierdzam, że jednak historia Lei jest istotniejsza i do świata SW wnosi więcej.

Przedstawia ona bowiem pierwszą (a jednocześnie niemalże ostatnią) córę Alderaanu tuż po bitwie o Yavin. Emocje już opadły, medale zostały wręczone (wszystkim, poza Chewiem), a do księżniczki zaczął w końcu docierać ogrom jej straty. Zresztą w komiksie ukazano kilka sposób radzenia sobie z sytuacją, którą tak naprawdę trudno jest sobie nawet wyobrazić.

Jak można się jednak domyślać, dzielna księżniczka nie poddała się żałobie i postanowiła na swój sposób poradzić sobie z bólem i dopilnować, by pamięć i dziedzictwo Alderaanu nigdy nie zginęło. W realizacji tego zadania do pomocy ma jedynie swojego pilota, krajankę Evaan Verlaine, która choć traktuje Leię z należną księżniczce rewerencją, najzwyczajniej w świecie jej nie lubi uważając, że zagłada ich świata spłynęła po niej, jak po kaczce.

Jak można się domyśleć, dwie kobiety z czasem znajdują wspólny język, uczą się siebie szanować i ufać, by stawić czoła Imperium, problem jednak w tym, że ich perypetie kompletnie mnie nie wciągnęły. Zabrakło chemii między głównymi bohaterkami, zabrakło humoru, który jest nieodłączną część świata Gwiezdnych Wojen, a przede wszystkim zabrakło trzymającej w napięciu historii i poczucia realnego zagrożenia.

Przyznam szczerze, że po Marku Waidzie, odpowiedzialnym za scenariusz spodziewałem się więcej. Bez trudu broniły się natomiast rysunki Terry’ego Dodsona, które może nie wybitne, stanowiły miłą dla oka oprawę dla komiksu.

Aczkolwiek w tym względzie jeszcze lepiej jest w Shattered Empire, którego dwie pierwsze części także znalazły się w Star Wars Komiks 1/2016. Tam Macko Checchetto zadbał o to, by olśnić czytelników stroną wizualną komiksu.

Niestety Greg Rucka odpowiadający za scenariusz zupełnie nie potrafił dotrzymać mu tempa i osiągnąć choćby przyzwoitego poziomu. Księżniczka Leia miała historię mało wciągającą i emocjonującą, ale przynajmniej ją miała, podczas gdy Shattered Empire jest jak dla mnie o niczym. To zlepek scenek będących następstwem bitwy o Endor, które mają chyba tylko jeden cel – przedstawić szerszej publiczności rodziców Poe Damerona. A przedstawia się ich po to, by komiks uzyskał łatkę „Joyrney to Star Wars: The Force Awakens”, a w konsekwencji znacząco zwiększyć sprzedaż.

Cel został zapewne osiągnięty, ale ja tą historią pozostałem mocno rozczarowany, bo choć wiem już jak nazywali się i kim byli rodzice Poe, to tak naprawdę niewiele więcej się o nich dowiedziałem i z pewnością ich nie poznałem.

Tym niemniej Star Wars Komiks 1/2016 jest pozycją absolutnie obowiązkową dla każdego fana, który pragnie być na bieżąco z nowym kanonem, bo choć może historie go nie zachwycą, to z pewnością dostarczą wielu istotnych informacji i odpowiedzą na kilka nurtujących od zawsze pytań (jak na przykład to, dlaczego filmowa Leia zdaje się zupełnie nie rozpaczać, czy choćby ubolewać nad zniszczeniem Alderaan).

A moja ocena to 6/10.