Scenariusz: Jason Aaron
Rysunki: Leinil Francis Yu
Historia: Rebel Jail, part II
Kontynuacja rozpoczętej w poprzednim numerze (jego recenzja tutaj >>) historii Rebel Prison niestety nie przynosi wielkiej poprawy, a właściwie żadnej poprawy nie przynosi i jest tylko jeden element, który w historii tej mi się jak dotąd podoba, ale o tym za chwilę.
Zacznę od nieznanych napastników i ich dowódcy. Jego tożsamość wciąż nie została ujawniona, jednak co nieco się o nim dowiedzieliśmy. Jest to człowiek dysponujący sporymi zasobami, przynajmniej sprzętowo-finansowymi, gdyż główną siłą uderzeniową jego grupy są droidy klasy IG, można się też domyślać, że w przeszłości miał on coś wspólnego z rebelią, jednak uznał ją najwyraźniej za zbyt świętojebliwą, a tym samym skazaną na porażkę z bezkompromisowym i okrutnym imperium, postanowił więc wziąć sprawy w swoje ręce. czy jest to postać, która pojawiła się już wcześniej w uniwersum, czy też ktoś zupełnie nowy? Nie sposób powiedzieć, ale ja odstawiał bym to pierwsze.
Z kolei postać Lei kreowana jest na jakiegoś super żołnierza, który największych imperialnych zakapiorów rozkłada jedną ręka, nie łamiąc sobie przy tym nawet paznokcia. I ok, może i w młodości sporo trenowała, ale umówmy się, bitwy spędzała głównie w sztabie dowodzenia, więc skąd u niej tak zaawansowanego umiejętności walki wręcz? Kontrastem dla jej umiejętności, jej natomiast jej postawa, Leia idzie bowiem w zaparte ze swoim idealizmem i walką „fair play”. Choć ona sama jest przekonana o słuszności swoich racji, to dla każdego trzeźwo myślącej jednostki, a w szczególności kogoś, kto poznał wojenne realia, jest to postawa wybitnie naiwna i wręcz śmieszna.
Czego na każdym kroku nie omieszka wytykać jej Sana Starros i to własnie ona jest wspomnianym najjaśniejszym punktem opowieści, przyjmując rolę głosu rozsądku, tyleż zabawnego, co trafiającego w punkt.
Doktor Aphra niby jest, ale po dotychczasowych jej występach, tutaj znaczne spuściła z tonu, więc jakoby jej nie było.
Podobnie sprawa się ma z Hanem i Lukiem, którzy jak dotąd służą li tylko jako „comic relief”, choć czuję, że ich „tajny” i nadzwyczaj problematyczny ładunek może w jakiś dziwny sposób odegrać istotną rolę w ostatecznych rozstrzygnięciach. Ich udział jest też jedyną okazją do zabłyśnięcia dla Leinila Yu (Sokół wychodzi mu naprawdę świetnie), gdyż sceny więzienne są bardzo jednostajne i nieciekawe wizualnie.
Niestety historia pozostaje rozczarowująca, więc i niska ocena zmuszona jest się utrzymać – 5/10.
Na otarcie łez pozostają inne warianty okładek: