Tytuł: Legends of the Lasat

Już sam tytuł najnowszego odcinka rebeliantów zdradzał, kto będzie jego centralną postacią. A mnie to niestety zbyt pozytywnie nie nastrajało, bo stan na drugą połowę drugiego sezonu jest taki, że Zeba lubię zdecydowanie najmniej.

Do tej pory nie wnosił on do serialu praktycznie nic, poza okazjonalnymi, humorystycznymi wstawkami. Dziwne jest to, że postać, która ma naprawdę spory bagaż doświadczeń, a także przeszłość, o której nikt dotąd nie wiedział i nikt go nie posądzał, jest tak zaniedbywała i przedstawiana jak humorzasty gówniarz. Scenarzyści jak do tej pory nie pokusili się o jakiekolwiek rozwinięcie tej postaci, a kiedy już to zrobili, okazało się to nieudolne, wymuszone i niepotrzebnie przyspieszone, bo historia zawarta w dwunastym odcinku spokojnie mogła zostać rozbita na dwie części.

Mam tutaj oto dwoje ocalałych ziomków Zeba (abstrahuję już od bardzo naciąganego zawiązania akcji), jak na członków rasy wojowników okazują się jednak bardzo uduchowieni. A to za sprawą przepowiedni, która ma doprowadzić ich do Lirasan, czyli ich ziemi obiecanej. Przepowiednia wiąże ze sobą „Wojownika”, „Głupca” i „Dziecko” i dopiero ingerencja całej trójki ma zapewnić sukces. Pytanie kto jest kim? Odpowiedzi oczywiście uzyskujemy, ale nie są one takie, jak można się było spodziewać.

Sporo jest akcent na Zeba, nie mogło w odcinku zabraknąć także Agenta Kallusa, którego z Lasatem łączy szczególna więź. Co prawda także tego askeptu scenarzyści najwyraźniej nie mieli czasu zgłębić, aczkolwiek odcinek może mieć znaczący wpływ na dalszą relację tej pary, która mając taką szansę, może wyewoluować w coś naprawdę interesującego.

Tym niemniej odcinek był znacząco słabszy od dwóch poprzednich i w moich oczach nie wniósł do serialu, jak na razie, nic nowego, a nawet rozwój postaci Zeba okazał się jakiś taki kulawy, a jego reakcje i zachowanie nie były dla mnie do końca zrozumiałe. Odcinek uratowały natomiast trzy rzeczy. Po pierwsze Hondo, który gwarantuje dobrą rozrywkę. Po drugie piękne sceny, a po trzecie rewelacyjna muzyka (był to pierwszy raz, gdy te właśnie aspekty przykuły mą uwagę).

Kończąc oglądać odcinek „Legends of the Lasat” miałem też przez chwilę wrażenie, jakbym przez moment nie oglądał serialu Star Wars, a serial sci-fi w typie Star Trek czy Farscape, w którym śledzimy losy załogi statku co tydzień przeżywającej nowe przygody i dumnie zmierzających tam, gdzie nikt jeszcze nie dotarł. I o ile zawsze bardzo lubiłem takie seriale, o tyle w przypadku Rebeliantów nie powinno być chyba aż takiego wrażenia wyrwania fabuły z głównego nurtu zdarzeń.

Koniec końców odcinkowi przyznaję ocenę 6/10.