Ostatnio mam wrażenie, że bez przerwy się gdzieś przenoszę, przewożę, taszczę tony mebli, przekładam, przemeblowuję i w ogóle jestem w stanie permanentnego rozpizdu. Przynajmniej jeśli chodzi o otoczenie domowe.
Tym razem dotknęło to kuchni. Miała być prosta wymiana szafek, skończyło się na dość konkretnym remoncie z malowaniem, wymianą piecyka i zlewu. To oczywiście wymagało wybebeszania całości kuchni, a ta, choć niewielka, zdołała zagracić całe, dość spore mieszkanie. Także przez ostatnie parę dni żyjemy jak banda cyganów, co dałoby się jakoś nawet przetrzymać, gdyby nie fakt, że kuchnia jest praktycznie wyłączona z użytkowania, a kulinarna partyzantka nigdy nie była moją mocną stroną.
Pocieszające jest to, że jutro sytuacja powinna zacząć wracać do normy.