Ech, są takie dni, że człowieka wszystko irytuje, a przynajmniej do chwili, kiedy nie wyjdzie w końcu z pracy w piątkowe popołudnie. I dziś był właśnie taki dzień.
Ostatnio, co prawda, bardzo się uspokoiłem, nawet na bezdenną głupotę handlowców, z którymi muszę na co dzień pracować, nie reaguję już automatycznym wkurwem, ot powarczę sobie najwyżej trochę, a potem olewam tępaków i robię swoje.
Ale dziś już nie dawałem rady i to wcale nie handlowe mendy mnie do tego stanu doprowadziły, a moja współpracowniczka, która dopiero co wróciła z macierzyńskiego. Jest to dziewczę z gruntu dobre, sumienne i pracowite, fakt też mocno gadatliwe, ale do tego szło się przyzwyczaić. Niestety po dziecku zaczęła strasznie narzekać. I ok, ja też narzekam w pracy nie mało, bywały dni, że moje narzekanie na tego czi innego matoła ciągnęło się przez cały dzień, ale jej takie miałkliwe narzekanie dziś bardzo działało mi na nerwy.
A do tego ta jej nadgorliwość… Grrrrr!!! Ja rozumiem, wróciła po prawie dwuletniej przewie, wykazać się chce i w ogóle, szkoda tylko, że przez większość czasu zajmuje się pierdołami, których ani nie zrobi, ani też robić nie powinna, bo to nie jej zakres obowiązków, podczas gdy ja muszę robić większość bieżących rzeczy, którymi dzielić się powinniśmy po połowie.
Ech, jak dobrze, że potem był basen i sauna, a teraz można już zapomnieć (choć na dwa dni) o pracy i wszystkimi związanymi z nią niedogodnościami i skupić się na tym, co najważniejsze 🙂