Bardzo fajnie jest, gdy w odwiedziny przychodzą znajomi, jest w spólne gotowanie i/lub konsumpcja, alkohol leje się może nie strumieniami, ale że następnego dnia nikt do pracy nie idzie, to też nie trzeba się bardzo ograniczać. Jest śmiech, przeplatany poważnymi, egzystencjalnymi tematami (coraz ich więcej z każdą kolejną butelką wina)… No zresztą pewnie każdy wie, jak to jest.
Niestety dzień następny nadchodzi nieubłaganie, a wraz z nim traum. Nie, nie chodzi nawet o kaca, bo ten w 9 przypadkach na 10 omija mnie szerokim łukiem. Znacznie gorszy jest poranny widok kuchni, w której panuje… no nazwijmy to nieładem, choć słowo „rozpizd” jest znacznie bliższe prawdy.
No ale niestety, wcześniej czy później w łóżka trzeba się ostatecznie zwlec, wyjść z psem i zabrać się za zmywanie garów – czynność, której szczerze nie znoszę.