No i mamy w końcu starą gwardię, której nie mogło w TFA zabraknąć (choć nie pojawiła się w komplecie) i która w znaczniej mierze decyduje o sile tego filmu.

Wystarczy przypomnieć sobie ekstazę, jaką wywołało usłyszane po raz pierwszy „Chewie, we’re home” i już było wiadomo, że to właśnie na powrót Hana i Chewiego wielu z nas czeka najbardziej. I w gruncie rzeczy się nie zawiedliśmy, bo choć nie jest już może tak pełen życia i werwy, jak kilkadziesiąt lat wcześniej, jednak jego łobuzerski uśmiech i awanturniczy charakter pozostał i znów zachwyca.

Chewie nie zmienił się nic a nic, ale znacznie więcej uwagi poświęcone zostało jego kuszy. Wcześniej nie do końca było wiadomo, czemu obnosi się z tak niepraktyczną na pozór bronią, ale w TFA w końcu poznaliśmy jej prawdziwą moc, także Chewie nawet zyskał.

Słabiej niestety wypadła Leia, głównie przez ten jej nieszczęsny głos, ale także przez fakt, iż nie zestarzała się ładnie. No i rola raczej nie była wielka, więc niewiele więcej można było z niej wycisnąć. No ale może w kolejnym Epizodzie, wobec nieobecności Hana, Leia dostanie nieco więcej czasu, w końcu ktoś musi dostarczyć Benowi kolejnej porcji dylematów.

No ale jeśli Leia miała na ekranie niewiele czasu, to co dopiero powiedzieć o drugim bliźniaków Skywalker. Jak ktoś zabawnie podsumował, dłużej niż Luke’a na ekranie mogliśmy oglądać na przykład Finna pijącego z koryta, Hana używającego kuszy, zaciśnięte pięści Kylo Rena, Simona Pegga, jako opasłego obcego,  błyskawiczną bułkę czy też klopsa Rey, nie wspominając o zbliżeniach spoconej twarzy Finna. Tym niemniej występ ostatniego Jedi uważam za bardzo udany i prezentował się całkiem dobrze (całkiem udanie zamaskowano jego tuszę), co daje nadzieję na jego bardzo udany występ w następnej części.

Pojawiły się też słynne droidy, ale w bardzo ograniczonym zakresie, co było dla mnie dużym i bardzo miłym zaskoczeniem. Szczególnie fakt, że po sześciu epizodach intensywnej eksploatacji, dano w końcu odpocząć R2-D2. Threepio miał z kolei rewelacyjne, świetnie napisane i przemyślane wejście, więc bardzo cieszę się, że i on się pojawił.

Aczkolwiek w tej gromadzie oldbojów zieje jedna, bardzo znacząca dziura. Czarna dziura 😉 Oj tak, choć Lando nigdy nie należał do moich ulubionych postaci, tak w TFA brakowało mi go bardzo i mam wielką nadzieję, że jednak w ósmym i/lub dziewiątym epizodzie się on pojawi. Tym bardziej, że cały czas mam nadzieję, że Finn jest jego zaginionym synem 😉