Kolejny dzień kampanii niemieckiej za nami. Dla mnie zaczęła się ona w piątek o 8 rano. Pierwsze opóźnienie przyszło już w Krakowie, gdy nie zdążyłem na busa do Częstochowy. Pojechałem więc następnym, który jednak zamiast prosto do celu, to kluczył i odwiedzał wszystkie zadupia mniej lub bardziej po drodze, przez co jechał godzinę dłużej, niż zwykle.

Potem było już tylko gorzej, bo coś drogę ze Świętego Miasta do połowy Niemiec pokonaliśmy już sprawnie, tak utknięcie w korku na szwabskiej na bite 5 godzin (w środku nicy) było już zdecydowanie przykre. Także na miejscu byliśmy po 7 rano i dowiedzieliśmy się, że hotel, w którym planowaliśmy się zatrzymać, miejsc dla nas jednak nie ma. Ale nic to, bo nam w głowie była już tylko gra w SWCCG. Aczkolwiek zamiast turniej zacząć o 11, rozpoczęliśmy po 12 i skończyliśmy przed 1 w nocy. Dalej co prawda nie mieliśmy noclegu, ale zlitował się nad nami sympatyczny (o dziwo) Niemiec, z którego piwnicy właśnie nadaję.

A czy wyprawy (choć z takimi „przygodami”, kosztami i niedogodnościami żałuję? Oczywiście, że nie, choć stwierdzam, że staję się już za stary na tego typu imprezy. A fakt, że w turnieju zająłem miejsce 9, czyli pierwsze, które nie było premiowane wejściem do drugiego dnia, też mocno rozczarowuje.

No i zobaczymy jak będzie wyglądał nasz powrót 😉