Tytuł: Star Wars. Atlas Galaktyczny
Ilustrator: Tim McDonagh
Oprawa: Twarda
Liczba stron: 80

Zanim zacznę pisać cokolwiek nalezy się kilka słów wyjaśnienia. Otóż „przewrócona” grafika, którą widzicie powyżej nie jest pomyłką czy błędem. W takiej a nie innej formie została ona wstawiona z pełną premedytacją i nie bez powodu. Stało się tak dlatego, by zaakcentować wyjątkowość omawianego wydawnictwa i zaakcentować jego ogromny format! jako punktu odniesienia użyję tutaj tradycyjnych Atlasów, z jakich uczyłem się w szkole geografii. Nie wiem, czy są one jeszcze w użyciu, ale jeśli tak, to wszyscy wiecie, o czym mówię. Jeśli nie, to jeśli nie wiecie, zapytajcie rodziców. W każdym razie Atlas Galaktyczny jest dużo większy, od jakiegokolwiek tradycyjnego atlasu, jaki miałem w rękach. I bardzo mi się to podoba, choć jest nieporęczne.

Mając to za sobą, przejść mogę do właściwej recenzji najnowszej propozycji wydawnictwa Egmont…

Star Wars Atlas galaktyczny

Zacznę od tego, że z reguły nie biorę się za recenzje pozycji przeznaczonych dla dzieci – Atlas sugerowany jest dla wieku 8-12, który to wiek już kilkukrotnie przebiłem. Jednak jego format, forma i pojawiające się przed premierą informacje (tutaj >>) zaciekawiły mnie na tyle, że postanowiłem spróbować. I powiem szczerze, że nie rozczarowałem się.

Wyobrażam sobie, że wielkie, graficzne plansze na kolejnych stronach doskonale działają na dzieci, a niewielka ilość tekstu zachęca do lektury. Ale i ja strony przewracałem z przyjemnością, a informacje, choć zaserwowane w sposób bardzo zwięzły i często hasłowy, zapewniały kluczową wiedzę. Co więcej, nawet ja, który nieskromnie zakłada, że wiedzę na temat tego, co w Odległej Galaktyce piszczy, dowiedziałem się z Atlasu Galaktycznego kilku nowych rzeczy.

galacticatlas02_2bf6a3a9a21a36fbfcdca64db85274b2

Na początku publikacji mamy ogólny zarys Galaktyki wraz ze wskazaniem jej najistotniejszych planet. Następnie otrzymujemy szybką lekcją historii według nowego kanon. Uwzględnia ona wyrażenia zarówno z filmów (w tym i Rogue One), jak i seriali (Wojny Klonów i Rebelianci). Pominięto tutaj komiksy oraz książki (wyjątkiem są Utracone Gwiazdy, do których nawiązania się zdarzają), ale może to i lepiej, bo tak zarysowana historia zajęłaby już więcej, niż parę stronic i stałaby się bardziej zagmatwana. Po historii, przedstawiono także najważniejszych graczy galaktycznych konfliktów, wraz z krótkimi opisami.

A dalej już przechodzimy do właściwej zawartości atlasu, czyli krótkiego opisu najważniejszych dla Gwiezdnej Sagi planet oraz bardziej rozbudowanego rzutu okiem (w postacie wielkich, acz poglądowych map) na ich powierzchnię. Tak też dostajemy sporą dawkę informacji, aczkolwiek te winny być już lepiej znane fanom w miarę uważnie śledzącym filmy i seriale. Tym niemniej i tak jest to moim zdaniem bardzo fajna forma prezentacji starwarsowej wiedzy.

Star Wars Atlas Galaktyczny

Fajnym zabiegiem jest także wybór formy „in-universe”, czyli pisanie książki tak, by sprawiała ona wrażenie publikacji, która mogła pojawić się w uniwersum Star Wars. Mała rzecz, ale fana ucieszy.

Oczywiście publikacja ta nie ustrzegła się też kilku wad, Podstawową z nich są dla mnie ilustracje Tima McDonagha. Nie są one może złe, ale bardziej efektowne ilustracje uczyniłyby Atlas Galaktyczny wydawnictwem jeszcze bardziej wyjątkowym i pożądanym przez fanów. Drobnych błędów (a przynajmniej jednego, który udało mi się wyłapać przeglądając książkę) nie ustrzegł się także polski wydawca – Egmont. Niestety po raz kolejny okazało się, że każde tego typu wydawnictwo przechodzić powinno korektę „fanowską”, by nie robić z Ketsu Onyo mężczyzny.

Tym niemniej uważam, że jest to propozycja bardzo udana (i wcale nie tak droga – poniżej 50zł), która sprawi, że każdy młody fan będzie wniebowzięty. A i wielu starszych z przyjemnością dołączy ją do swojej biblioteczki.